Nazajutrz przy śniadaniu przeglądał Martin poranną gazetę. Na czele pierwszej strony natrafił na
własne swoje nazwisko, wydrukowane ogromnemi,
tłustemi czcionkami. Wrażenie było nowe i niespodziewane. Niemniej niespodziewana była wiadomość, że jest najpopularniejszym przywódcą miejscowych socjalistów. Przeczytał pośpiesznie namiętne przemówienie, włożone w jego usta przez młodego reporterzynę; zpoczątku chwycił go gniew na
niedorzeczne insynuacje, po chwili jednak zmiął gazetę i odrzucił ze śmiechem.
— Pijany był, albo djabelnie złośliwy — odezwał
się popołudniu Martin ze swego gniazda na łóżku,
kiedy Brissenden wszedł i runął ciężko na krzesło.
— Czy ci nie wszystko jedno? — zapytał gość. — Nie przypuszczam, żebyś dbał specjalnie o opinję
filistrów, czytających dzienniki.
Martin pomyślał chwilę, poczem odrzekł:
— Nie; w gruncie rzeczy nie dbam ani trochę.
Z drugiej jednak strony może to utrudnić w znacznej mierze stosunki moje z rodziną Ruth. Ojciec
jej twierdził zawsze, że jestem socjalistą, a to
nędzne piśmidło przypieczętuje jego przekonanie.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/513
Ta strona została przepisana.
Rozdział XXXIX