Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/52

Ta strona została przepisana.

żyłem. I ja mam głowę pełną wykształcenia, tylko innego rodzaju. Który z nich potrafi zawiązać węzeł toplinowy, pracować u steru, lub wartować w bocianiem gnieździe? — Własne życie rozwinęło się chłopakowi przed oczyma w szeregu obrazów niebezpieczeństwa i ryzyka, wysiłku i pracy. Przypomniały mu się niepowodzenia i trudności, zwalczone podczas nauki na okręcie. Czyż nie jest w lepszem położeniu? Ci młodzieńcy będą przecież kiedyś musieli zacząć żyć naprawdę, a wtedy czeka ich jeszcze cała trudna droga, którą on ma już poza sobą. Doskonale! przez ten czas zdąży nauczyć się z książek drugiej połowy życia. Gdy tramwaj mijał mało zaludnione przedmieście, oddzielające Oakland od Berkeley, Martin zobaczył znajomą dwupiętrową kamienicę, przez której całą długość ciągnął się jaskrawy szyld z dumnym napisem: „Bernard Higginbotham. Skład produktów spożywczych“. Martin Eden zeskoczył na rogu i poszedł ku temu domowi. Zbliżając się, obserwował szyld. Odczytywał na nim więcej, niż głosiły słowa. Sam kształt liter zdawał się wyrażać zarozumiały, tępy egoizm i nicość pełną skąpstwa. Bernard Higginbotham żonaty był z jego siostrą i Martin znał go dobrze. Otworzył drzwi małym kluczem i wdrapywać się począł po schodach na drugie piętro. Tu właśnie mieszkał szwagier. Sklep mieścił się na parterze. Ział stamtąd odór stęchłych jarzyn. Martin, sunąc poomacku, potknął się w ciemnym przedpokoju o jakąś zabawkę, rzuconą wi-