Morse uszczęśliwiony jest z obrotu rzeczy i uczyni,
co potrafi, żeby zerwać zeręczyny. A jak wiele potrafił — przekonać się miał Martin niezwłocznie. Popołudniowa poczta przyniosła list od Ruth. Martin otworzył go, drżąc w przeczuciu katastrofy,
i odczytał, stojąc w otwartych drzwiach, tak, jak
go był dostał z rąk listonosza. Czytał, a ręka odruchowo przetrząsała kieszeń kurtki, szukając tytoniu
i bibułki, niby za dawnych dobrych czasów. Nie
zdawał sobie sprawy, że kieszeń jest pusta, nie wiedział nawet, że wogóle czegoś szuka.
List nie był gniewny. Ani złości, ani wykrzykników. Tylko w każdem zdaniu, od pierwszego do
ostatniego, dźwięczał ból i rozczarowanie. Spodziewała się po Martinie czegoś lepszego. Przypuszczała, że wyrósł już ze swojej młodzieńczej dzikości;
przypuszczała, że miłość jej, Ruth, warta była tego,
żeby zacząć żyć poważnie i rozsądnie. Obecnie rodzice postawili się ostro i zażądali kategorycznie
zerwania zaręczyn. Ona ze swej strony nie może
nie uznać słuszności ich rozkazu. Związek z Martinem nie mógłby nigdy być szczęśliwy. Niefortunny był zresztą od samego początku. Jeden jedyny
wyrzut przedarł się przez słowa listu, ale jakżeż dla
Martina gorzki! „Gdybyż pan zgodził się był na
przyjęcie jakiejkolwiek bądź posady i spróbował
zrobić coś ze siebie, dojść do czegoś!“ — pisała panienka. „Ale to było niemożliwe. Przeszłość pana
zbyt była burzliwa i niezrównoważona. Rozumiem,
iż w gruncie rzeczy potępiać pana nie można. Mógł
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/520
Ta strona została przepisana.