Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/521

Ta strona została przepisana.

pan postępować jedynie zgodnie z wrodzonemi skłonnościami i nabytem przyzwyczajeniem. Więc nie potępiam bynajmniej. Proszę pamiętać. Poprostu zaszła omyłka. Zdaniem moich rodziców, nie byliśmy dla siebie stworzeni i, na szczęście, przekonaliśmy się o tem w porę...“ „Proszę nie próbować mnie widzieć — kończyła panienka — spotkanie byłoby ciężkie dla nas obojga, dla mojej matki również. Czuję, że przyczyniłam jej zbyt dużo przykrości i troski. Będę potrzebowała wiele czasu i wysiłku, żeby to złagodzić“.
Martin odczytał cały list uważnie po raz drugi, poczem zasiadł i odpisał. Naszkicował uwagi, które wypowiedział był na wiecu socjalistów, podkreślając, iż były one przeciwieństwem tego, co gazety włożyły mu w usta. Pod koniec listu jednak stał się chłopak znów tylko „bogów kochankiem szalonym“, namiętnie wołającym o miłość. „Odpisz“, prosił, „i powiedz mi jedno tylko: czy kochasz? Oto wszystko. Na to jedno pytanie odpowiedz!“
Odpowiedź jednak nie nadeszła ani nazajutrz ani dnia następnego. „Spóźniony“ leżał nietknięty, codziennie zaś rosła pod stołem góra rękopisów. Po raz pierwszy w życiu zawiodła Martina wspaniała zdolność spania; bezsenność dręczyć poczęła w długie, niespokojne noce. Trzykrotnie próbował dotrzeć do państwa Morse, ale lokajowi zabroniono go wpuszczać. Brissenden leżał w swoim pokoju hotelowym chory i zbyt słaby, żeby wyjrzeć na świat, i chociaż