gi i iść po policję, jeśli wola. Będę rozmawiał
z Ruth.
— Chcę usłyszeć to z własnych ust pani — zwrócił się do dziewczyny.
Stała blada i drżąca, lecz pewna siebie; spojrzeniem rzuciła mu pytanie.
— To, o co pytałem w liście — nastawał.
Norman poruszył się niecierpliwie, lecz Martin
wstrzymał go bystrym rzutem oka.
Potrząsnęła głową.
— Czy wszystko stało się z własnej pani woli? — pytał jeszcze.
— Tak jest — mówiła głosem niskim, cichym,
stanowczym, pełnym rozwagi. — Z mojej własnej
woli. Pan skompromitował mnie tak bardzo, że
wstyd mi pokazać się ludziom. Imię moje jest dziś
na ustach wszystkich, wiem o tem. To tylko mogę
powiedzieć. Unieszczęśliwił mnie pan, i nie chcę pana znać i widzieć.
— Ludzie! Plotki! Nieporozumienia gazeciarskie! Czyż to wszystko silniejsze jest od miłości?
Pozostaje mi tylko uwierzyć, że nigdy nie byłem
kochany.
Nagły rumieniec zmiótł bladość lic.
— Po wszystkiem, co zaszło pomiędzy nami? —
wyrzekła cicho Ruth. — Martin, pan chyba nie rozumie, co mówi. Nie jestem przecież jakąś...
— Widzisz pan przecie, że siostra nie chce mieć
z panem nic wspólnego — wybuchnął Norman, ruszając naprzód wraz z panną.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/526
Ta strona została przepisana.