Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/527

Ta strona została przepisana.

Martin stanął na uboczu, patrzał, jak odchodzili, i nieświadomie szukał w kieszeni tytoniu i bibułki, których tam od tak dawna nie było. Długa jest droga do północnego Oakland, lecz dopiero wszedłszy na schody i zamknąwszy się w swoim pokoju, Martin zrozumiał, że przeszedł ją pieszo. Siedział oto na brzegu łóżka i patrzał przed siebie jak przebudzony lunatyk. Zauważył rękopis „Spóźnionego“, leżący na stole, przysunął sobie krzesło i wziął za pióro. Uległ wrodzonemu dążeniu do wszelkiej skończoności. Miał oto przed sobą coś niedokończonego, co odłożył dla zakończenia czegoś ważniejszego. Obecnie owo ważniejsze zostało zakończone, i oddać się należy temu oto rozpoczętemu dziełu — aż do jego końca. Co zrobi potem — Martin nie wiedział. Wiedział jedynie, że osiągnął w życiu jakiś moment kulminacyjny, dotarł do jakiegoś punktu zwrotnego, i że przebyć go należało po męsku — w pracy. Nie ciekaw był przyszłości. Zdąży jeszcze zbyt wcześnie dowiedzieć się, co mu tam przeznaczono. Cokolwiek było — było obojętne. Jak wszystko zresztą, jak wszystko.
Przez pięć dni pracował zawzięcie nad „Spóźnionym“, nigdzie nie wychodząc, nikogo me widując, odżywiając się nędznie. Szóstego dnia rano listonosz przyniósł mu cienką kopertę z redakcji „Partenonu“. Rzut oka wystarczył: „Efemeryda“ została przyjęta. „Daliśmy rękopis do przeczytania panu Cartwright Bruce — pisał redaktor — ocena zaś jego wypadła tak pomyślnie, że poemat przyj-