Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/535

Ta strona została przepisana.

czółnem. Potem przestał już być widzem; cały i żywy znalazł się w łodzi; oto Moti wykrzyknął rozkaz; obaj zawzięcie zatrzepotali wiosłami, wspinając się w pędzie na stromą ścianę płynnego turkusu. Woda szeleściła wzdłuż opadu przegiętej fali niby fontanna; powietrze perliło rozpylonemi kroplami. Wreszcie nagle zgięcie wód, przełamanie; rzut w przepaść, głuchy łoskot, grzmot potoczysty — i łódka wpływa cicho na gładką przezrocz laguny. Moti śmieje się, otrząsa z oczu słoną wodę. Wiosłują teraz razem ku brzegowi z koralowego piasku, gdzie w świetle zachodu, poprzez gałęzie pni kokosowych złocą się ściany trzcinowego domku Tati.
Wizja pierzchnęła, przed oczy wrócił na nowo nieład nędznej izdebki. Daremnie próbował Martin ujrzeć raz jeszcze Tahiti. Wiedział: śpiew brzmi tam, pośród drzew, i dziewczęta pląsają w świetle księżyca. Ale już ich widzieć nie mógł. Widział tylko stoi zarzucony papierami, puste miejsce po ta zabranej maszynie i niemyte szyby okien. Z jękiem zamknął oczy i zasnął.