Toby pomogło wyżyć. Martin zadecydował ten
wkład ostatni i, podniósłszy pieniądze w którymś
z banków w Oakland, kupił marek pocztowych za
całe dziesięć dolarów. Myśl o powrocie do domu
i gotowaniu śniadania wydała mu się odpychająca.
Po raz pierwszy w życiu nie chciał pamiętać o długach. Wiedział, że w domu przyrządzić sobie może
pożywne śniadanie za piętnaście do dwudziestu centów. Lecz zamiast tego, wszedł do „Café Forum“
i obstalował śniadanie za dwa dolary. Kelnerowi dał
25 centów, za 50 kupił paczkę egipskich papierosów. Zapalił po raz pierwszy od czasu, kiedy Ruth
prosiła, żeby przestał. Nie widział teraz przyczyny,
dla której miałby sobie tego odmawiać, a zresztą
poprostu chciało mu się palić. Cóż bowiem znaczyły
pieniądze? Za pięć centów można skręcić czterdzieści papierosów z najtańszego tytoniu i bronzowej
bibułki — ale poco? Pieniądz nie ma już teraz żaddnego znaczenia. Można zań kupować to, naco się
właśnie ma ochotę. Ech, płynąć bez mapy, bez steru, gdy żaden port już nie wzywa. Nie walczyć o życie, jeśli ono właśnie sprawia ból.
Dni przemijały. Martin sypiał teraz systematycznie po osiem godzin dziennie. Chociaż tymczasem,
czekając na dalsze czeki, jadał w japońskich restauracjach, gdzie podawano potrawy po dziesięć centów — wychudłe ciało nabierało wagi, a zapadłe policzki wracały do normy. Martin nie wycieńczał się
już skąpym snem ani przepracowaniem. Nie pisał;
książki leżały zamknięte. Odbywał dalekie spacery
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/537
Ta strona została przepisana.