więć siostrzyczek różnego wieku, lecz tej samej
wartości.
Jeśli Gtrtruda była przestraszona, wszedłszy do
pokoju brata, to obecnie ogarnęło ją paniczne przerażenie. Trwoga ta była równocześnie pewnością.
Gertruda przestała już podejrzewać. Wiedziała napewno. Ze zgrozą spojrzała na brata, a zmęczone
kolana ugięły się pod ciężarem złota, które zdawało
się palić żywym ogniem.
— To twoje — śmiał się Martin.
Wybuchnęła łkaniem i zaszlochała głośno: „Mój
biedny chłopcze, mój biedny, biedny chłopcze!“
Martin przez chwilę stał zdumiony. Potem nagle
zrozumiał przyczynę tego uniesienia i podał siostrze
list od firmy Meredith-Lowell, dołączony do czeku.
Wodziła oczyma po literach, co chwila ocierając
łzy; skończywszy czytać, wyrzekła:
— Czy to ma znaczyć, że do pieniędzy tych doszedłeś uczciwą drogą?
— Uczciwszą niż loterja; zarobiłem je własną
pracą.
Powoli Gertruda nabierała zaufania i raz jeszcze
starannie odczytała list. Martin zużyć musiał wiele
czasu, żeby wytłumaczyć siostrze rodzaj transakcji, dzięki której te oto pieniądze stały się jego własnością, a jeszcze więcej, żeby przekonać kobiecinę, że
obecnie należą naprawdę do niej, on zaś, Martin,
nie potrzebuje ich bynajmniej.
— Złożę je do banku na twój rachunek — oświadczyła wreszcie.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/545
Ta strona została przepisana.