Pewnego dnia Martin zrozumiał, że się nudzi.
Był zdrów, silny i nie miał nic do roboty. Porzucenie pisania, śmierć Brissendena i zerwanie z Ruth
pozostawiło wielką pustkę w jego życiu; życie zaś
protestowało przeciwko redukowaniu do smacznych
obiadów i egipskich papierosów. Prawda, ciepłe
Morza Południowe kusiły z oddali, Martin jednak
czuł, że gra rozpoczęta tu, w Stanach, nie rozegrała
się jeszcze do końca. Dwie książki miały się wkrótce ukazać, ale książek gotowych do druku miał
przecie więcej. Mógł wydobyć z nich dużo pieniędzy, to też wolał poczekać i pełny mieszek zabrać ze
sobą na południe. Znał pewną dolinę na wyspach
Marąuesas, którą nabyć było można za tysiąc dolarów chilijskich. Dolina biegła od łukowatej, spokojnemi brzegami zamkniętej zatoki, aż do stóp zawrotnych, czapami chmur krytych szczytów. Rozpościerała się na przestrzeni dziesięciu tysięcy
akrów i pełna była fauny i flory podzwrotnikowej.
Nie brakło tam kuropatw ani odyńców, od czasu do
czasu przelatywał tabun dzikiego bydła rogatego,
w górach zaś kryły się stadka kozic, tropione przez
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/547
Ta strona została przepisana.
Rozdział XLII