Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/547

Ta strona została przepisana.
Rozdział XLII

Pewnego dnia Martin zrozumiał, że się nudzi. Był zdrów, silny i nie miał nic do roboty. Porzucenie pisania, śmierć Brissendena i zerwanie z Ruth pozostawiło wielką pustkę w jego życiu; życie zaś protestowało przeciwko redukowaniu do smacznych obiadów i egipskich papierosów. Prawda, ciepłe Morza Południowe kusiły z oddali, Martin jednak czuł, że gra rozpoczęta tu, w Stanach, nie rozegrała się jeszcze do końca. Dwie książki miały się wkrótce ukazać, ale książek gotowych do druku miał przecie więcej. Mógł wydobyć z nich dużo pieniędzy, to też wolał poczekać i pełny mieszek zabrać ze sobą na południe. Znał pewną dolinę na wyspach Marąuesas, którą nabyć było można za tysiąc dolarów chilijskich. Dolina biegła od łukowatej, spokojnemi brzegami zamkniętej zatoki, aż do stóp zawrotnych, czapami chmur krytych szczytów. Rozpościerała się na przestrzeni dziesięciu tysięcy akrów i pełna była fauny i flory podzwrotnikowej. Nie brakło tam kuropatw ani odyńców, od czasu do czasu przelatywał tabun dzikiego bydła rogatego, w górach zaś kryły się stadka kozic, tropione przez