go. Wiedział to. Okazywała to dumną pokorą oczu,
każdym pieszczotliwym ruchem hardej postaci, sposobem chwytania jego słów. Nie była już dziewczątkiem, które znał niegdyś. Stała się kobietą, i Martin
zauważył, że jej dzika, wyzywająca uroda wzrosła
jeszcze, nie tracąc nic z dzikości, lecz opanowaniem
gasząc ogień i zuchwałość. — Piękność, doskonała
piękność! — szeptał z zachwytem. Wiedział, że ją
posiada, i że wystarczy zawołać: „Chodź!“ a pójdzie, gdzie zechce, choćby na kraj świata.
W tej samej chwili, kiedy przemknęło mu to
przez myśl, otrzymał potężny cios w czaszkę, który
nieomal nie zwalił go z nóg. Był to cios pięści, wymierzony przez mężczyznę tak ślepego z impetu
i nienawiści, że kułak nie trafił w szczękę, choć
w szczękę właśnie mierzył. Martin, chwiejąc się cały, zdołał spojrzeć poza siebie i ujrzał pięść, raz jeszcze podniesioną z wściekłością. Błyskawicznie
uchylił się w bok, i cios przeleciał mimo, pociągając
za sobą napadającego. Martin natarł lewą, popartą
całym ciężarem ciała. Tamten zwalił się bokiem,
lecz natychmiast skoczył na nogi i znowu jak szalony runął do ataku. Martin dostrzegł twarz nieznajomego, wykrzywioną przez namiętność, i zdziwił
się, co go tak gniewa? Dziwiąc się, nie omieszkał
jednak znowu uderzyć lewą i znowu przerzucić na
mą całego ciężaru ciała. Napastnik zwinął się wtył
i padł nawznak. Jimmy nadbiegał już z całą paczką.
Martin drżał. Oto wróciły dobre stare dni, z ich
bojkami, tańcem, zemstą i przygodą. Nie spuszcza-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/551
Ta strona została przepisana.