Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/556

Ta strona została przepisana.

świecie. Lecz będę z tobą szczery, jak tyś była szczera.
— Nie dbam o to, czy będziesz szczery. Możesz zrobić ze mną, co zechcesz. Możesz rzucić mnie o ziemię i zdeptać nogami. Tobie jednemu na świecie wolno wszystko — dodała nagle z wyzwaniem. — Sama sobie jestem panią od maleńkości i o nic nie dbam.
— Właśnie dlatego chcę być jak najszczerszy — wyrzekł miękko. — Jesteś tak szlachetna, tak wspaniałomyślna, że zmuszasz mnie do równej szlachetności. Nie zamierzam się żenić, a — kochać inaczej — nie potrafię, chociaż dawniej pozwalałem sobie na niejedno. Żałuję szczerze, żem tu dziś przyszedł, i żeśmy się spotkali. Niema już rady, i nigdybym nie przypuszczał, że tak dziwnie się wszystko splecie. Posłuchaj jednak, Lizzie! Nie będę ci mówił, jak bardzo cię lubię. Więcej nawet niż lubię. Szanuję cię i zachwycam się tobą. Jesteś cudownie szlachetna i cudownie dobra. Ale nacoż puste słowa? Chciałbym coś zrobić dla ciebie. Miałaś takie trudne życie. Pozwól, żebym ci je ułatwił. (Radosny płomień zajaśniał w oczach kobiecych, lecz zgasł natychmiast). Jestem pewny, że w krótkim czasie otrzymam dużo, bardzo dużo pieniędzy...
W jednej chwili wyrzekł się marzenia o zatoce i dolinie, o pałacu trzcinowym i pięknym białym statku. Ostatecznie, czyż nie wszystko jedno? Odpłynąć może — jak niegdyś — na pokładzie, jakim bądź okrętem, w jakimkolwiek kierunku.