karzem Portugalczykiem, zrozumiała Marja, że stała się istotnie prawą właścicielką domku, w którym mieszkała i za który tak długo płaciła komorne.
— Dlaczego nie kupuje pan nic u mnie? — zagadnął tegoż dnia sklepikarz, wyszedłszy na spotkanie Martina, wysiadającego z tramwaju.
Martin wyjaśnił grzecznie, że teraz nie gotuje
już w domu, i przyjął zaproszenie na szklaneczkę
wina. Pijąc, zauważył, że było to najlepsze wino,
jakie posiadać mógł sklepikarz w swej piwnicy.
— Marjo, — oświadczył Martin tegoż wieczora, — wyprowadzam się od was. Wy sami również
wkrótce stąd wyjedziecie. Będziecie mogli wynająć
ten domek komu innemu i sami pobierać komorne.
Macie, zdaje się, brata mleczarza w San Leandro, czy w Hayward. Życzę sobie, żebyście odesłali klijentom bieliznę niepraną — rozumiecie? niepraną,
i zaraz jutro pojechali odwiedzić brata. Niech przyjedzie rozmówić się ze mną. Zastanie mnie w hotelu Metropol, na południowej stronie miasta. Będzie zapewne mógł mnie poinformować o jakiej
dobrej fermie mlecznej do sprzedania.
Tak oto stała się Marja właścicielką domu i fermy mlecznej, gdzie dwaj robotnicy spełniali za nią trudniejszą robotę, oraz posiadaczką rachunku bieżącego w banku; rachunek ten wzrastał stale, chociaż cały ród Silvy chodził codziennie w bucikach
i uczęszczał do szkoły. Niewielu ludzi spotyka w życiu swego wyśnionego królewicza z bajki, lecz Ma-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/567
Ta strona została przepisana.