nia. Lecz nieustannie i uparcie dziwił się tej rzeczy drobnej, która stopniowo stawała się wielka.
Bernard Higginbotham zgłosił się również. Martin
pamiętał dni rozpaczliwego przymierania głodem,
kiedy właśnie potrzebował obiadów, a słaniać się
musiał wycieńczony i tracić siły.
Oto paradoks. Kiedy pragnął posiłku, nikt mu
go nie dał; dziś, kiedy kupić sobie może sto tysięcy
obiadów i wcale ich nie pragnie — zaproszenia sypią się na prawo i lewo. Czemu? Niema w tem ani
sprawiedliwości, ani zasługi. Wszak Martin nie był
wtedy inny! Wszystko, czego dokonał, dokonane było już wówczas. Państwo Morse uważali go jednak
za leniwca-darmozjada i namawiali za pośrednictwem Ruth do wzięcia pierwszej lepszej posady.
A przecież — wiedzieli o dokonanej pracy. Ruth
pokazywała im rękopis za rękopisem. Czytali
wszystko. I była to ta sama praca, zpowodu której
piszą dziś o Edenie gazety. Dlatego zaś, że piszą
gazety — państwo Morse zapraszają na obiad.
Jedno nie ulegało wątpliwości. Państwo Morse
nigdy nie dbali o Martina Edena, jako takiego, ani
o pracę, jakiej dokonał. Oczywiście, nie mogą dbać
o to i dzisiaj. Dbają o sławę, o stanowisko i —
czemużby nie — o sto tysięcy dolarów. W ten oto
sposób ocenia człowieka społeczeństwo filistrów.
Czyż łudzi się jeszcze, że mogło być inaczej? Nie
łudzi się bynajmniej. Ma jednak dumę. Pogardza
taką oceną. Pragnie być ceniony dla samego siebie,
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/578
Ta strona została przepisana.