bothama przy zawiesistym obiedzie niedzielnym
i całym wysiłkiem woli powstrzymywał się, żeby
nie zacząć mówić:
„Praca była już dokonana! Karmicie mnie teraz,
a przedtem wyganialiście z domu za to, że nie chciałem pracować po waszemu. A przecież książki były
już napisane! Za to teraz przerywacie własną myśl,
kiedy zaczynam mówić, patrzycie chciwie na moje
wargi i z uważnym szacunkiem przysłuchujecie się
co powiedzieć raczę. Mówię wam, żeście przegnili docna, a wy, zamiast unieść się gniewem, pochrząkujecie i potakujecie, starając się przyznać mi
możliwie jak najwięcej racji. Dlaczego? Dlatego, że
jestem sławny, dlatego, że mam góry złota. Nie dlatego jednak, żem jest Martin Eden, chłopak niezły,
a przytem wcale nie głupi. Mógłbym powiedzieć, że
księżyc zrobiony jest z zielonego sera, a wzięlibyście to pod uwagę, w każdym zaś razie nie śmielibyście mi zaprzeczyć — znowu z powodu moich dolarów. A przecie wszystko uczyniłem niegdyś. Praca dokonana została wtedy, kiedy zawzięcie wdeptywaliście mnie w błoto“.
Martin milczał jednak. Uparta myśl męką przeżerała mózg — ale uśmiechał się tylko i z powodzeniem udawał uprzejmość. Korzystając z milczenia,
Bernard Higginbotham zabrał głos i wypowiedział
się dowoli. Sam oto doszedł do tego, co posiada
i dumny jest z siebie. Nikogo o pomoc nie prosił. Spełnił swój obowiązek obywatelski, stworzył
i utrzymuje liczną rodzinę. A oto jest sklep pod
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/580
Ta strona została przepisana.