— Jeszcze ze trzy...
Pochylił się naprzód, nerwowo oblizując wargi
i trzaskając w palce, podczas gdy Martin wypisywał czek. Dostawszy go wreszcie do rąk własnych,
spojrzał skwapliwie na sumę. — Siedem tysięcy dolarów.
— Ale ja... ja... nie mogę płacić więcej niż sześć
procent — powiedział głucho.
Martin powstrzymał wybuch śmiechu i zapytał
rzeczowo:
— Ileż to wynosi?
— Zara, zara! Sześć od sta — sześć razy siedem — czterysta dwadzieścia.
— To znaczy trzydzieści pięć dolarów miesięcznie, nieprawdaż?
Higginbotham skinął głową.
— A więc, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu,
zrobimy następującą transakcję: — Martin spojrzał na Gertrudę. — Zatrzyma pan na własność
całą sumę pod warunkiem, że trzydzieści pięć dolarów miesięcznie poświęci pan na gotowanie, pranie
i szorowanie. Siedem tysięcy należy do pana, jeśli
pan mi gwarantuje, że Gertruda nie będzie już miała ciężkich robót w domu. No, cóż, zgoda?
Imć Higginbotham łyknął z wysiłkiem. Żądanie
ujęcia żonie nieco pracy uważał za afront. Wspaniały podarek zatruty był gorzką, zaiste bardzo
gorzką pigułką. Jego żona ma nie pracować? Szlag
może trafić!
— A więc — jeśli nie, to nie — wyrzekł Mar-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/582
Ta strona została przepisana.