sztacie i zdecydował, że obstalować należy nowe
koło.
— Świetne jako reklama — tłumaczył żonie — a przy tem nie kosztuje.
Jeszcze lepiej byłoby zaprosić na obiad Martina — poradziła Marian.
Martin istotnie przybył na obiad i starał się
emablować swego sąsiada, grubego rzeźnika, i sąsiadkę, jeszcze grubszą panią rzeźnikową. Byli to
goście nader cenieni w domu młodych ludzi na dorobku. Wędką, którą złapano ich zresztą, był, rozumie się, brat, wielki pisarz. Drugim gościem,
który połknął ten sam haczyk był starszy ajent fabryki rowerów Asa. Von Szmidt pragnął ugościć
go i olśnić, od niego bowiem otrzymać było można
agenturę firmy Asa na Oakland. Posiadanie więc
szwagra wielkiego pisarza, uważał Herman von
Szmidt za wcale niezły wynalazek, chociaż w głębi
duszy ani rusz pojąć nie mógł, skąd mu się ta wielkość wzięła. Nieraz cichemi nocami, korzystając
z mocnego snu żony, wertował książki Martina
i zdecydował wreszcie, że świat jest głupi, skoro kupuje coś podobnego.
Martin tymczasem również w głębi duszy doskonale orjentował się w położeniu, kiedy oparty wygodnie o poręcz krzesła obejmował wzrokiem głowę
von Szmidta i marzył o satysfakcji, z jaką raz po
raz a systematycznie wyboksowałby ten paskudny
łeb szwabski. Za jedno przecież czuł pewną sympatję do swego nowego szwagra: ubogi i z całych sił
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/584
Ta strona została przepisana.