Pewnego dnia odwiedził Martina Kreiss —
Kreiss z klubu socjalistów, i zmusił go do wysłuchania mnóstwa efektownych szczegółów jakiegoś projektowanego przedsięwzięcia, wystarczająco fantastycznego, żeby wzbudzić zainteresowanie Martina, jako powieściopisarza raczej, niż jako społecznika. Od czasu do czasu Kreiss przerywał wykład,
żeby upewnić Martina, że poglądy, wypowiedziane
w „Hańbie Słońca“ przeważnie znamionują głupca.
— Ale ostatecznie nie przyszedłem tutaj, żeby
dyskutować o filozofji — przerwał sobie wreszcie. — Przyszedłem dowiedzieć się, czy zechcecie,
towarzyszu, wsadzić w historję z tysiąc dolarków?
— Nie; tak wielkim głupcem nie jestem w każdym razie — odrzekł Martin. — Ale zato mogę
zrobić coś innego. Przeżyłem kiedyś u was najpiękniejszy wieczór mego życia. Teraz doszedłem
do pieniędzy, które nie mają dla mnie żadnej wartości. Z przyjemnością ofiaruję wam, osobiście wam
owe tysiąc bezwartościowych dla mnie dolarów,
wzamian za wasz podarek, który był ponad wszelką
cenę. Potrzebujecie pieniędzy. Pragniecie ich. Przy-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/590
Ta strona została przepisana.
Rozdział XLV