Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/592

Ta strona została przepisana.

sprawa życia, która zahaczała o zmysły, ustosunkowywała się natychmiast do niemilknącego refrenu: „praca była już dokonana“. Drogą nieubłaganej logiki doszedł Martin do wniosku, że poprostu nikim jest i niczem. Mart Eden — włóczęga, Mart Eden, marynarz, istnieli w rzeczywistości, byli nim samym; lecz Martin Eden, sławny pisarz, był tylko czczym dymem, co wyparował ze zbiorowego mózgu tłumu — i uwięziony został przypadkiem w ciele Marta-włóczęgi i Marta-marynarza. Lecz on zmylić się nie da. Nie jest bynajmniej tem urojonem bóstwem, które czci tłum, składając w ofierze obiady. Wie lepiej.
Czytał artykuły o sobie, oglądał w tygodnikach własne fotografje, w których autentyczność wątpił niejednokrotnie... Nie, on, Martin, był chłopakiem, co żył, pulsował krwią, kochał; co łatwo i pobłażliwie znosił biedy życia; co służył na wielu statkach, wędrował po obcych ziemiach i przewodził zgranej paczce towarzyszy za dawnych dobrych, bokserskich czasów. On to był młodzieńcem, co najpierw zabłądził w czytelni pośród tysięcy książek, a potem znalazł do nich drogę, posiadł je i opanował; on to był studentem-samoukiem, co świecił lampę długo w noc, kładł się do łóżka z ostrogą, a zczasem sam pisywać zaczął książki. Lecz czemś nie był napewno. Nie był tym nieprawdopodobnym apetytem, który nasycać uwzięły się tłumy.
Czasopisma bywały niekiedy wręcz zdumiewające, wszystkie magazine uważały Edena za swój wy-