spojrzenie wyrażało przedewszystkiem ciekawość. — Pomyśl tylko, gdzie jestem!
„Mogłabym umrzeć dla ciebie! Mogłabym umrzeć dla ciebie!“ — zadźwięczały w uszach Martina słowa Lizzie.
— A dlaczegóż nie odważyłaś się dawniej? — rzucił twardo. — Kiedy nie miałem posady? Kiedy
przymierałem głodem? Kiedy byłem ten sam, jako
człowiek i jako artysta, ten sam Martin Eden? Oto
pytanie, które stawiam sobie oddawna, nie o tobie
myśląc nawet, lecz wogóle o wszystkich dookoła.
Widzisz, nie zmieniłem się wcale, chociaż owo nagłe podniesienie wartości mojej w oczach ludzkich
zmusza do ciągłego upewniania o tem samego siebie. Mam te same mięśnie na tych samych kościach.
Nie wyrobiłem w sobie ani jednej nowej zalety, nie
rozwinąłem większej energji. Mózg mój jest tym
samym dawnym mózgiem. Nie uczyniłem obecnie
ani kroku w literaturze lub filozofji. Jestem tyleż
wart, co wówczas, kiedy nikt mnie nie chciał. I dziwię się bardzo, dlaczego wszyscy pragną mnie dzisiaj? Widocznie pragną mnie nie dla mnie, ponieważ ja jestem właśnie takim, jakiego nie chcieli.
Pragną dla czegoś, co jest poza mną, co nie jest
mną. Czy mam powiedzieć pani, dlaczego mianowicie? Dla sławy, którą zdobyłem. Ale sława nie
jest mną. Istnieje tylko w umysłach moich bliźnich.
Pozatem dla pieniędzy, które zarobiłem i wciąż jeszcze zarabiam. Ale pieniądze również nie są mną
samym. Leżą w bankach i przepływają przez kie-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/600
Ta strona została przepisana.