szenie moich bliźnich. I oto dla tego samego, —
dla sławy i dla pieniędzy — pragniesz mnie dzisiaj — ty.
— Ranisz mi serce — załkała Ruth. — Wiesz
przecie, że cię kocham, że przyszłam tylko z miłości.
— Obawiam się, że pani nie zrozumiała dostatecznie — odrzekł z wyszukaną uprzejmością. —
Twierdzę tylko, że jeśli kocha mnie pani dzisiaj,
jakim sposobem miłość pani odepchnęła mnie niegdyś?
— Przebacz i zapomnij! — zawołała z uniesieniem. — Kochałam cię zawsze, zawsze — pamiętaj! I teraz jestem tu, w twoich ramionach.
— Obawiam się, że jestem dziś jak podejrzliwy
kupiec, który ciągle sprawdza wagę. Chciałbym wymierzyć i zważyć tę; miłość, chciałbym dowiedzieć
się, z czego jest zrobiona.
Wysunęła się z ramion mężczyzny, usiadła prosto i przyglądała mu się długo i badawczo. Chciała
przemówić, lecz nagle zmieniła zamiar.
— Widzi pani, sprawa jest tego rodzaju — ciągnął. — Dawniej, kiedy byłem tem, czem jestem
dzisiaj, nie dbał o mnie nikt, poza ludźmi mojej
sfery. Kiedy książki były już napisane, nikt nie cenił ich w rękopisie. Więc w gruncie rzeczy nie cenią mnie za książki. Sam fakt pisania ich uważany
był — w najlepszym razie — za poniżający. „Weź
się do roboty“, mówili wszyscy.
Ruth drgnęła, jakby chcąc zaprzeczyć.
— Tak, tak, wiem, — mówił dalej Martin. —
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/601
Ta strona została przepisana.