Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/602

Ta strona została przepisana.

Pani była wyjątkiem. Pani jedna mówiła: „weź posadę“. Pospolite słówko „robota“, jak zresztą niejedno słowo w moich książkach, razi panią. Jest brutalne. Zapewniam jednak, że w stosunku do mnie było ono niemniej brutalne, gdy wszyscy dookoła kładli mi je w uszy, niby grzesznikowi, którego nawrócić należy na drogę cnoty. Wracajmy jednak do rzeczy. Ogłoszenie drukiem moich książek i popularność, jaka otoczyła mnie z tego powodu — zmieniły istotę miłości pani. Martin Eden, wraz z dokonaną przezeń pracą, nie był odpowiedni na męża. Miłość pani nie była tak silna, żeby doprowadzić do małżeństwa. Dziś jednak sił jej starczy — wobec czego nie mogę uniknąć tej niemiłej konkluzji, że wzmocniła się na widok mojej popularności. Panią, jako taką, nie posądzam o branie pod uwagę moich dochodów, chociaż nie wątpię, że rodzice pani pod uwagę je biorą. Rzecz prosta, wszystko to nie jest dla mnie bynajmniej zaszczytne. Co gorzej jednak, każe mi wątpić w Miłość, w świętą Miłość. Byłażby miłość uczuciem tłumu? Nato wygląda. Siedziałem tu sobie i rozmyślałem o tem, aż zakręciło mi się w głowie.
— Biedna, kochana głowa! — Ruth podniosła rękę i pieszczotliwie przesunęła palce po włosach Martina. — Niech się już więcej nie kręci. Niechże pozwoli nam zacząć na nowo. Kochałam cię przez cały ten czas. Wiem, że zgrzeszyłam słabością, nie umiejąc oprzeć się woli matki. Nie powinnam była ustępować. Ale słyszałam nieraz, z jak wielką do-