Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/603

Ta strona została przepisana.

brocią mówiłeś o ułomnościach ludzkich. Niechże ta dobroć mnie również dosięgnie. Zbłądziłam, przyznaję. I proszę o przebaczenie!
— O, przebaczam z miłą chęcią — odrzekł niecierpliwie Martin. — Łatwo jest przebaczyć, kiedy niema już właściwie nic do przebaczania. Żaden czyn pani nie wymaga przebaczenia. Każdy postępuje wedle własnej duszy i nic ponadto uczynić nie może. Równie dobrze ja mógłbym dziś prosić panią o przebaczenie zato, że nie wziąłem posady.
— Chciałam jak najlepiej — zaprotestowała. — Pan wie o tem. Mogłam była wogóle nie kochać pana i niczego dla pana nie pragnąć.
— Niewątpliwie; ale mogła mnie pani również zmarnować swemi najlepszemi chęciami. Tak jest, tak jest! — odparł jej niemy protest. — Byłaby pani zniszczyła moją pracę, a co zatem idzie, i całą przyszłość moją. Realizm jest podstawową cechą mej natury, a duch burżuazji nienawidzi realizmu. Burżuazja jest tchórzliwa. Lęka się życia. Cały wysiłek pani zmierzał ku temu tylko, żebym ja również przeląkł się życia. Chciała mnie pani zamknąć w formułki, osadzić w gołębniku, gdzie wszystkie wartości życia stałyby się nierealne, nieistotne, fałszywe i wulgarne. — Odczuł wzbierający w dziewczynie protest. — Tak jest, wulgarność (serdeczną, prostoduszną wulgarność darowuję chętnie!), wulgarność jest podstawą burżuazyjnej kultury i przerafinowania. Jakem rzekł, chciała mnie pani zakuć w formułki, uczynić ze mnie własność waszej sfe-