ry, obarczoną cenionemi przez was zaletami, ideałami i przesądami. — Smutnie pokiwał głową. —
Pani nawet w tej chwili nie rozumie tego, co mówię. Słowa nie mają dla pani tego znaczenia, jakie
ja w nie wkładam. Wydają się poprostu pustym
dźwiękiem, w najlepszym zaś razie bawi panią
i dziwi, że ten prostacki chłopak, co zaledwie wydobył się z nizin, ośmiela się sądzić sferę pani i nazywać ją wulgarną.
Ciężko pochyliła głowę na ramię Martina; nerwowy dreszcz powracał znowu. Czekał, czy nie zacznie mówić, lecz nie doczekawszy się, ciągnął dalej:
— A teraz chce pani odnowić naszą miłość. Pragnie pani naszego małżeństwa. Pragnie pani mnie.
A przecież — proszę posłuchać — gdyby moje książki nie stały się sławne, mogłaby pani czekać jeszcze długo... Gdyby nie te książki przeklęte...
— Ach, proszę nie kląć! — przerwała panna.
Urwał i wybuchnął gorzkim śmiechem.
— Oto cała prawda jak na dłoni — wyrzekł po
chwili — w tak ważnej chwili, od której, zdawaćby
się mogło, zależy całe szczęście, po dawnemu boi
się pani życia i jego niekłamanego, ostrego tchnienia.
Ruth, usłyszawszy to, zrozumiała naiwność swojej uwagi, zdecydowała jednak, że Martin, jak zwykle, przesadza, i obraziła się potrosze.
Długą chwilę siedzieli w milczeniu. Kobieta rozpaczliwie szukająca wyjścia, mężczyzna zamyślony
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/604
Ta strona została przepisana.