szego pochłonięte były bogatym, wiecznie zmiennym
kalejdoskopem życia i pochłonięte tak wyłącznie, że
nie widziały jeszcze samych siebie. Zobaczył twarz
i głowę dwudziestoletniego młodzieńca, nieprzyzwyczajony jednak do tego widoku, nie wiedział, jak
go ma ocenić. Ponad wyniosłem, kwadratowem czołem, zobaczył bronzową, kasztanowo-bronzową czuprynę, falistą, łagodnie przechodzącą w drobne kędziory. Bywały rozkoszą niejednej dziewczyny, kiedy ręce wyciągały się ku dotknięciu, a palce, gładząc, drżały, pieszczot pełne.
Martin jednak nie zwrócił uwagi na piękność
włosów, jako na coś, co napewno nie posiada wartości w oczach Ruth. Zato przyglądał się długo wysokiemu czołu, jakby starając się przejrzeć i treść
jego wybadać. Jaki umysł kryje się za niem? Czego
dokonać potrafi? Jak daleko zaprowadzi? Czy doprowadzi ku Niej?
Badał, czy widać duszę w stalowo-siwych oczach,
niekiedy jaskrawo błękitnych, pełnych rzeźwej siły,
przywianej niby przez słone wichry z nad słonecznych przestworów mórz świata. Jakiemi wydały się
Jej te oczy? Próbował wyobrazić sobie Ruth, patrzącą w jego źrenice, lecz nie potrafił wydać sądu
w Jej imieniu. Umiał doskonale wczuwać się w innych ludzi, lecz w takich tylko, których zakres życia znał dobrze. O życiu Ruth nie wiedział nic. Była cudem i tajemnicą, jakże więc schwytać mógłby
choć jedno drgnienie jej myśli? — Cóż, „oczy są
uczciwe“, — zdecydował wreszcie, — „nie kryją nic
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/61
Ta strona została przepisana.