Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/615

Ta strona została przepisana.

cie do zwiększenia codziennego stosu korespondencyj, błagając na kolanach o rękopisy — o te biedne, pogardzane rękopisy, z których powodu zapożyczać się musiał u lichwiarza przez długi szereg straszliwych miesięcy. Znalazł też jakiś niespodziewany czek za angielskie wydanie nowel i zadatki na parę przekładów. Reprezentant Martina na Europę donosił o zakupieniu prawa przekładu trzech książek na niemiecki, oraz zawiadamiał, iż szwedzkie tłumaczenia pojawiły się na rynku, zaco jednak nie można było oczekiwać zapłaty, ponieważ Szwecja nie należała do Konwencji Berneńskiej. Z Rosji nadesłano także prośbę o autoryzację, lecz było to raczej żądanie sankcji moralnej, Rosja bowiem nie podpisała również układu w Bernie.
Martin wziął do ręki pakiet wycinków, nadesłany przez biuro prasowe, i czytał o samym sobie, o bajecznem powodzeniu własnem, które coraz zyskiwało na efekcie. Przyczyniło się do tego zapewne nagłe a tak szczodre rzucenie przed oczy publiczności całego dorobku odrazu, niby wylewu wspaniale wezbranej rzeki. Poruszył masy, tak jak swego czasu uczynił to Kipling. Kipling, który zresztą bliski był śmierci, kiedy nagle tłum zaczął go czytać, gnany jakimś ślepym instynktem. Martin przypomniał sobie, jak gawiedź czytała, sławiła, a przedewszystkiem nie rozumiała Kiplinga, i jak nagle, w kilka miesięcy później, rzuciła się nań i rwała na strzępy. Roześmiał się gorzko. Kimże był on, Eden, aby spodziewać się innego losu? Za chwilę rzucą się