tyczniej sprowadzać już po przybyciu na Tahiti,
i zbadaniu, co mianowicie ma tam popyt w danej
chwili. Zresztą, może lepiej nabywać wszystko
w Australji? Takie uwolnienie się od kłopotu sprawiło Martinowi prawdziwą przyjemność. Jak dobrze, że czegoś można nie czynić! Każdy krok tak
jest męczący. Wracał więc do hotelu z satysfakcją,
rad, że zastanie tam olbrzymi, wygodny fotel. Gdy jednak wszedł do pokoju, o mało się nie rozpłakał:
w jego ulubionym fotelu spoczywał Joe.
Joe zachwycony był pralnią. Wszystko zostało
załatwione, od jutra można wejść w posiadanie.
Martin rozciągnął się na łóżku i przymknął oczy.
Joe perorował zawzięcie. Myśli Martina odbiegły
daleko, tak daleko, że nawet nie był pewien, czy
myśli jeszcze. Od czasu do czasu największym wysiłkiem zmuszał się do odpowiedzi. A przecież, oto
siedział Joe, tak bardzo miły mu niegdyś. Dzisiaj
jednak zbyt był promieniejący życiem. Brutalny
atak tej bujnej żywotności ranił chory mózg Martina, zbyt dotkliwie napinał jego zmęczoną wrażliwość. Kiedy Joe przypomniał, że któregoś dnia
muszą włożyć rękawice i zmierzyć się w boksie —
Martin z trudnością powstrzymał krzyk bólu.
— Pamiętaj tylko, Joe, że pralnię prowadzić powinieneś w myśl zasad, wyznawanych ongiś przy
Gorących Źródłach — odezwał się wreszcie. — Praca w miarę. Nigdy pracy nocnej. Broń Boże dzieci
przy maglach. Wogóle dzieci — broń Boże. No,
i dobrze płacić.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/617
Ta strona została przepisana.