Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/623

Ta strona została przepisana.

tylko w kasztelu dla majtków, u steru, albo w czarnej otchłani składu węgla przy pracy. Zdarzało się w owych czasach, że biegnąc po stromej drabince żelaznej z gorącego jak piekło wnętrza statku — dojrzał zdaleka publiczność, otuloną w lekkie białe szaty, próżnującą, bawiącą się, beztroską; rozpostarte baldachimy chroniły ją od słońca i wiatru, usłużni lokaje zgadywali każdą zachciankę i kaprys. Martinowi zdawało się wówczas, że świat, w którym poruszają się tamci ludzie, jest rajem na ziemi. Dziś przebywał w samym środku tego raju, jako poniekąd osobistość wyróżniana — i oto dzisiaj właśnie napróżno powraca do kasztelu majtków, w poszukiwaniu raju, który był porzucił. Nie znalazł nowego, — utracił dawny.
Próbował ocucić się i czemś zainteresować. Zaszedł kiedyś do pokoju oficerów, rad jednak uciekł stamtąd jak najprędzej. Wszczął rozmowę z pewnym zluzowanym dowódcą wachty, człowiekiem inteligentnym, który natychmiast rozpoczął propagandę socjalistyczną i wręczył wielkiemu pisarzowi spory pakiet odezw i broszur. Martin słuchał, jak jego rozmówca wykładał niewolniczą koncepcję świata, i w myśli porównywał ją ze swoją ulubioną filozofją nietzscheanizmu. I cóż to wszystko warte, koniec końców? Przypomniał sobie jeden z gorzkich aforyzmów Nietzsche’go, w którym szaleniec ten wątpił w istnienie prawdy. A przecież — kto wie? Może miał rację?
Może prawdy niema nigdzie? Może niemasz jej