Ruth pogłębiła się odrazu, na samą myśl, że ta kobieta jeszcze nigdy w życiu nie zaznała pracy rąk.
Nagle, uprzywilejowana warstwa społeczeństwa, ta, co nie skosztowała pracy mięśni, wyrosła przed nim
na tle ściany, niby potężna statua z bronzu, dumna,
wyzywająca, wspaniała. On, Martin, pracował całe
życie. Jak daleko sięgnąć zdołał pamięcią w kraj
dzieciństwa — pracował zawsze. Pracowała cała
jego rodzina. Ot, choćby Gertruda! Kiedy ręce jej
nie były brudne i zgrubiałe od nieskończonej roboty gospodarskiej — stawały się napuchnięte i czerwone, jak świeże mięso, od mozolnego prania. Albo
druga siostra Marian! Zeszłego lata pracowała w fabryce konserw i jej młode, ładne dłonie, pokryły się całe cięciami noży do krajania pomidorów. Wreszcie, tej zimy, końce dwóch palcy pozostały pod
ostrzem maszyny w fabryce pudełek tekturowych.
Przypomniał sobie twarde, spracowane ręce matki,
leżącej w trumnie. Ojciec również pracował do
ostatniego oddechu. Pod koniec życia zrogowaciała
skóra jego dłoni musiała mieć chyba dobry centymetr grubości. Lecz ręce Ruth miękkie były, jak
kwiaty. Podobnie ręce jej matki i braci. Zdziwiło
to i zaskoczyło Martina. Oto dowód niezbity wyższości Jej sfery i ogromu dzielącej ich przepaści.
Z gorzkim uśmiechem usiadł na łóżku i kończył
zdejmować buty. Był szalony! Upił się do obłędu
widokiem kobiecej twarzy i paru białych rąk kobiecych. Nagle przed oczyma, na szarej płaszczyźnie ściany, wyrosła wizja: stoi przed wielką kosza-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/64
Ta strona została przepisana.