myślą zasięgnie, krył głęboko drugie tajemne życie — życie duszy. Nieraz chciał się niem podzielić, ale nie mógł znaleźć kobiety ani mężczyzny,
którzy by go pojęli. Próbował nawet, lecz słuchacze
zdumiewali się, zaskoczeni. Jeśli więc dosięgnąć
nie mogli jego myśli — przerastał ich widocznie.
Poczuł znowu, jak wzbiera w nim siła i mocno
zwarł pięści. Jeśli życie znaczy dlań coś więcej —
więcej też dać mu powinno. Ale cóż dać może w takiem, jak dziś, otoczeniu? Te zuchwałe, czarne oczy
nie potrafią ofiarować nic cennego. Znał myśli w nich
ukryte: lody, mała czarna i coś niecoś jeszcze. Lecz
tamte dalekie, anielskie oczy przyrzekały wszystko,
cokolwiek znał, i więcej, niż wyśnić potrafił. Przyrzekały mądrość i piękno, ciszę i odpoczynek, i cały
subtelny wykwint wyższego życia. Poza temi czarnemi źrenicami znał napamięć każdy proces myślowy. Zrozumiałe były jak maszyneria zegarka. Mógł
obserwować ruch najdrobniejszego kółka. Celem
ich było cielesne użycie, tępe, głuche i ciasne jak
grób, do którego wiodło. A na dnie tamtych świętych oczu dziewiczych żyła tajemnica, cud niepojęty, wiekuista światłość. Schwytał w nich błyski duszy i własną duszę w nich ujrzał.
— Niestety, jeden szczegół wypaść musi z programu — odezwał się głośno. — Zajęty jestem dziś
wieczór.
Oczy dziewczyny zabłysły nieukrywanem rozczarowaniem.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/88
Ta strona została przepisana.