Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/93

Ta strona została przepisana.

łał posiąść ani jednej uchwytnej myśli, ani jednego zasadniczego pojęcia. Podniósł wzrok i zdawało mu się, że pokój cały wznosi się, opada i kołysze, niby okręt na morzu. Wtedy cisnął w kąt „Tajną doktrynę“, zaklął siarczyście, przekręcił gaz i ułożył się do snu. Nielepiej powiodło mu się z pozostałemi trzema książkami. Nie można jednak powiedzieć, by mózg miał słaby i tępy. Byłby zgryzł te pojęcia odrazu, gdyby posiadał jaką taką wprawę w abstrakcyjnem myśleniu, a choćby tylko elementarne wiadomości wstępne. Przyszło mu do głowy, i na- wet przez czas pewien wierzył w wartość swego odkrycia, że najlepiej będzie czytać wyłącznie słownik, dopóki nie opanuje wszystkich zawartych w nim wyrazów.
Zato prawdziwem wytchnieniem były dla Martina poezje; czytał ich wiele, znajdując specjalne upodobanie w wierszach prostych, bardziej zrozumiałych. Kochał piękno i znajdował je w poezji. Wzruszała go głęboko, narówni z muzyką. Czytając wiersze, nieświadomie przygotowywał umysł do nadchodzącej cięższej pracy. Białe, nietknięte karty jego umysłu powoli, bez wysiłku, w miarę czytania i zachwytu zapełniały się strofami tak, że wkrótce Martin mógł rozkoszować się rytmicznemi zdaniami, mówionemi lub szeptanemi napamięć. Pewnego razu natrafił na „Mity klasyczne“ Gayleysa, i „Wiek bajeczny“ Bullfincha, stojące obok siebie na półce bibljotecznej. Było to prawdziwe olśnienie,