Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/96

Ta strona została przepisana.

apelacyjnie bibljotekarz. — Niech pan zawsze mówi „panno Smith“, dopóki znajomość nie stanie się zażyła.
W ten oto sposób rozwiązał Martin Eden swój zawiły problemat.
— Proszę przyjść, kiedy pan zechce; zawsze popołudniu jestem w domu — brzmiała telefoniczna odpowiedź Ruth na jego nieśmiałe pytanie, — kiedy odnieść można pożyczone książki.
Ruth otworzyła mu sama i kobiecym wzrokiem dostrzegła natychmiast staranność zaprasowanego garnituru i jakąś ogólną, nieuchwytną, choć istotną zmianę w całej powierzchowności. Zastanowił ją też wyraz twarzy Martina. Jakaś nieodparta potęga kryła się w tem wspaniałem zdrowiu męskiem, co promieniowało ku dziewczynie i otaczało ją falami mocy. Znowu poczuła ostre pragnienie przytulenia się ku niemu, ogrzania, przylgnięcia i raz jeszcze zdziwiła ją niezwykłość wrażeń, wywołanych jego obecnością. On zaś odnalazł znowu zawrotną rozkosz lekkiego dotknięcia ręki przy powitaniu. Różnili się tem tylko, iż oczy Ruth zimne były i opanowane, twarz zaś chłopaka spłonęła rumieńcem aż po kędziory włosów. Szedł za panienką dawnym rozkołysanym krokiem i niezdarnie manewrował ramionami.
W salonie poczuł się nieco pewniej, pewniej nawet, niż był przypuszczał. Pomogła mu w tem Ruth, z pełną wdzięku dobrocią, za którą pokochał ją jeszcze szaleniej. Rozmawiali z początku o zwróco-