nych przez Martina książkach, o Swinburnie, którym się zachwycał i Browningu, którego nie rozumiał. Panna przechodziła nieznacznie z tematu na
temat, rozważając tymczasem, w jaki sposób mogłaby pomóc chłopakowi. Myślała o tem często od dnia
pierwszego spotkania; pragnęła tego szczerze, czuła
dla Martina jakąś niezrozumiałą tkliwość, serdeczne współczucie, nie poniżające bynajmniej, lecz jak
gdyby z głębokich pokładów macierzyńskiego instynktu kobiety wyrosłe. Współczucie to nie mogło
być zwykłą, upokarzającą litością, gdyż ten, kto je
wywołał, był tak bardzo, tak wspaniale męski, że
budził w samej Ruth drżenie dziewczęcej trwogi,
kazał tętnu bić szybciej, a marzeniu snuć się zuchwale i niepokojąco. Wstawał raz jeszcze dobrze
znany urok tej męskiej szyi i słodką zdała się myśl,
że objąć ją można ciepłemi ramionami. Pomysł był
dziwaczny, lecz Ruth poczynała oswajać się z nim
powoli. Ani przez chwilę jednak nie przychodziło
jej na myśl, że tak właśnie objawiać się może nowonarodzona miłość. Nie śniło się nawet panience,
że to, co odczuwała, już jest miłością. Przypuszczała, że jest to zainteresowanie niezwykłym typem
człowieka, posiadającego tak różnorodne, ciekawe
a niewyzyskane możliwości. Gotowa była nawet
uwierzyć, że to, co czuje, jest raczej filantropją.
Ruth nie rozumiała, że pragnie tego mężczyzny.
On jednak rozumiał dobrze, że kocha dziewczynę
i pragnie jej tak bardzo, jak nigdy niczego nie pragnął w życiu. Od chwili spotkania Ruth złote wrota
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/97
Ta strona została przepisana.