bajecznego kraju poezji otworzyły się przed nim
naoścież. Dawniej kochał poezję za jej piękno —
dzisiaj, kobieta dała mu zrozumienie głębsze, niż
wszelkie starania Bullfincha, lub Gaylleysa. Jeszcze
przed tygodniem nie byłby nawet przelotnej myśli
poświęcił słowom poety: „Bogów kochanek szalony
życie dał za pocałunek“. Teraz słowa te trwały ciągle obecne w jego mózgu. Podziwiał ich prawdę
cudowną; patrząc na Ruth, wiedział z niewątpliwą
pewnością, że za jeden pocałunek umarłby szczęśliwy. Czuł się sam owym „bogów kochankiem“
i dumny był do szaleństwa z tego najzaszczytniejszego tytułu ziemi. Nareszcie pojął treść życia, nareszcie wie poco istnieje!
W miarę słuchania i patrzenia myśli chłopaka
stawały się coraz zuchwalsze. Przeżywał znowu dziką rozkosz dotknięcia ręki przy powitaniu i tęsknił
do powrotu tej chwili. Podpełzał oczyma do warg
dziewczęcych i łaknął ich zgłodniały. Nic brutalnego, ani ziemskiego nie czaiło się jednak w tem
pragnieniu. Niewysłowioną rozkosz sprawiało picie
wzrokiem każdego ruchu, każdego wyrazu jej ust,
gdy wymawiała słowa. Zresztą, nie były to zwykłe
wargi człowiecze. Istota ich nie zawierała nic cielesnego. Były wargami czystego ducha i nie można
było pragnąć ich tak, jak pragnie się warg kobiety.
Martin czuł, że mógłby je całować własnemi cielesnemi ustami, lecz czyniłby to z trwożnem i żarliwem nabożeństwem, z jakiem całuje się kraj szaty
Boga. Nie zdawał sobie sprawy z przewartościowa-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/98
Ta strona została przepisana.