Strona:PL London Biała cisza.pdf/26

Ta strona została przepisana.

wódkę, te dzieci natury szybko i nie bez przyjemności wymierały na galopujące suchoty, oraz inne nieuleczalne choroby, towarzyszące dobrodziejstwom wyższej kultury.
W owe czasy arkadyjskiej prostoty, Koll Hollbryte, podróżując kiedyś po kraju, nagle zachorował. Zdarzyło się to wówczas, gdy był na Dolnej rzece. W życiu sióstr św. Krzyża wypadek ten stał się miłem urozmaiceniem; ofiarowały mu przytułek i opiekę i dalejże go karmić i smarować lekarstwami, nie przypuszczając nawet, że łagodne dotknięcie białych ich rąk i czułe starania w daleko większym stopniu przywracają mu siły, aniżeli wymyślne klasztorne leki.
Koll’a Hollbryte’a jęły nawiedzać dziwne myśli, nie mające żadnego określonego objektu, dopóki wzrok jego nie spoczął na Magdalenie, młodej dziewczynie, służącej w misji. Nie zdradził się jednak i czekał cierpliwie. Na wiosnę siły zaczęły mu powracać, a gdy słońce wzeszło na swą złocistą drogę dokoła horyzontu, i w naturze radośnie zadrgało tętno życia, nie wytrzymał i odjechał, jakkolwiek niezupełnie jeszcze wyleczony.
Magdalena była sierotą. Białolicy ojciec jej pewnego ranka spotkał się z niedźwiedziem i nie ustąpił mu z drogi, skutkiem czego wkrótce przeniósł się do lepszego świata. Owdowiała matka, indjanka, została sama na świecie; zabrakło mężczyzny, któryby napełnił piwnicę jej zapasami na zimę; zrobiła więc niebezpieczną próbę: postanowiła oto przeżyć zimę o pięćdziesięciu funtach