Strona:PL London Biała cisza.pdf/40

Ta strona została przepisana.

nia[1]. Bettles od czasu do czasu przysyłał wiadomości z Stuart-River o zdrowiu małego Kolla. Wkrótce już mieli wrócić.

Zdarzało się niekiedy, że ktoś ze znajomych, słysząc skoczną muzykę i miarowe tupotanie nóg, wchodził do domu i znajdował tylko Harringtone’a, grającego na skrzypcach, oraz dwóch jego przyjaciół, którzy wybijali takt i sprzeczali się o jakieś trudniejsze pas. Magdalena w takich razach umykała w głąb chaty i nikt z obcych nigdy jej nie widział. Pewnego wieczoru zabłądził do nich w ten sam sposób Koll Hollbrytc. Tego dnia ze Stuart-River nadeszły wyjątkowo dobre nowiny, to też Magdalena była znakomicie usposobiona: przeszła samą siebie nietylko w zręczności przy chodzeniu i wytworności manier, ale nawet w czysto kobiecej zaletności. Pomiędzy nią, a jej przyjaciółmi wywiązała się ożywiona walka na słowa, ona zaś broniła się wspaniale; potem, zachęcona powodzeniem, sama zaczęła nader mile żartować i draźnić ich, a nawet poprostu flirtować. A oni mimowoli, instynktownie uchylali głowę, nie przed jej pięknością, nie przed rozumem i dowcipem, lecz przed czemś nieokreślonem, co jest w kobiecie i przed czem korzy się mężczyzna, nie potrafiąc nawet tego nazwać. Gdy więc płynęła z Prins’em w ostatnich toures’ach walca, który miał zakończyć

  1. Święto narodowe, bardzo uroczyście obchodzone przez wszystkich amerykanów. W dniu tym składają oni dzięki Najwyższemu za wszystkie łaski, zesłane na naród.