nasze, były temi westchnieniami drogiémi, które Bóg miłości szczęśliwym zsyła kochankom. Tak płynęły dni nasze: gdy wieść gruchnęła w Toledzie, że Almanzor na czele walecznych rycerzy występował Jaenu, w zamiarze odnowienia sławy swoiéy i nagrodzenia szkód przeszłych. Odgłos ten, ocknął uśpioną w bezczynności młodzież naszego dworu, i wszyscyśmy gotowali się na woynę, pod dowództwem Wielkiego Mistrza de Calatrave. Należało mi więc opuścić Blankę! Ileż móy odjazd też kosztował, tych pięknych oczu! Jak czułémi były pożegnania nasze — Zrobiłem złotą dewizkę, i w upominku iéy oddałem. Był to obraz Amura ze smutku na łonie Nimfy konaiącego. Lecz wchodząc w drobnostki, nudzę cię, Nayjaśniéyszy Panie.
Nie, nie, Mendozo, opowiedz mi wszystko dokładnie.
Po wypędzeniu uaiezdników i zupełném zwycieżęniu wóysk Almanzora, powracam do Toledu; lecz powrót móy, niestety! nie był życzliwym dla Blanki. Jak odmienną się pokazała! Jey zimne przyięcie, pomieszana postać, dowodnie mnie przekonały o moiem nieszczęściu. Jednego dnia, Don Szansz, krewny iéy, wyszedł z pałacu — Kawalerzysta ten, nie dzielił z nami niebezpieczeństw woyny, pędząc na dworze spokoyne