Zrodziła się z jéj piękności.
Piękności téj nie nie zrówna,
Więc miłość ma niezrównana!
O! słodka moja kochanko,
Ja chciałbym, by piękność twoja
Wzrastając, zwiększała jeszcze
Uczucie moje dla ciebie.
Lecz, piękna ty pastereczko,
Jak twéj urodzie, tak również
Miłości mojéj nic nie brak.
A że cię kocham o tyle,
O ile ty piękną jesteś,
Więc nikt nie kochał potężniéj.
Złożyłaś wczoraj swe stopy
Na piasku białym, przy źródle,
I piasek zmienił się w perły.
A żem ja tych dwu lilijek
Nieszczęsny zobaczyć nie mógł,
Prosiłem lic twoich słońca,
Jasnością olśniewające,
By, dłużéj na tym strumieniu
Spocząwszy, wykrysztaliły
Niejasne wód jego fale.
Bieliznę prałaś, Elwiro,
A ona wciąż była ciemną,
Bo ręce, które ją prały
Jaśniejsze są od bielizny.
Ukryty za kasztanami,
Patrzyłem na ciebie z trwogą,
Gdy miłość oddała tobie
Przepaskę swoję do prania.
Niech teraz świat niebo strzeże,
Bo miłość nie jest już ślepą!...
O! kiedyż dzień ten nastąpi,
Że będę mógł rzec do ciebie:
Elwiro, jesteś już moją!...
Obsypałbym cię darami
I znając wartość twą wielką,
Z dniem każdym czciłbym cię więcéj.
Posiadacz takiego skarbu
Już ceny jego nie zmniejszy!...