Chat dziesięć biednych wieśniaków.
Z nich żaden; więc oczywiście
Ten panicz porwać ją kazał.
Dlatego ślub mój zerwany.
Lecz znajdę ja sprawiedliwość,
Chociażby gwałciciel podły
Bogaczem był najmożniejszym!
O Boże! już mi nic teraz,
Prócz śmierci, nie pozostaje.
Nie bluźnij!...
Przysięgam sobie,
Że kiedy jego prosięta
Na łąkach spotkam — zabiję,
Choć by je strażą otoczył.
Niech rozum wskaże ci, synu,
Co nam dziś czynić należy.
Ach ojcze! mogęż ja myśleć?...
Wprzód lichą dałeś mi radę,
Poszukaj teraz lekarstwa.
Pójdziemy jutro do Tella,
To tylko jest szał młodości,
Którego on już żałuje.
Za córkę — ja odpowiadam.
Ni groźby ani błagania
Nie skłonią jéj do występku.
O! temu, znając ją, wierzę.
Niestety, ginę z miłości,
A zazdrość pali mię wściekła.
Któż kiedy na bożym świecie
Większego doznał nieszczęścia!
I ja-to sam wprowadziłem
Pod dach swój wilka srogiego,
Co porwał moję owieczkę!
Szalony byłem. To pewno!
Boć przecież tacy panowie
Napróżno do chat nie śpieszą,
Bogate mając komnaty.