Strona:PL Lope de Vega - Komedye wybrane.djvu/18

Ta strona została przepisana.
Ricardo.

Pod tego przebrania zbroją
Zupełna swoboda będzie!...
Niebiosa téż w pewnym względzie
Swą postać odmiennie stroją.
Bo proszę, czém jest zasłona,
Kryjąca w czarną noc światy?
To przecież kostium bogaty,
Pod którym blask nieba kona.
Lecz światło tam nie zamiera:
Gwiazd fale porozpraszane —
To lamy srebrem utkane,
A księżyc wskroś je przeziera!...

Książę.

Zaczyna już pleść androny,
Wieszcz nowomodny: natchniony
W téj szkole poetów ziemi,
Co zwykli zwać się boskiemi[1].

Ricardo.

Choć ich przejąłem swobodę,
Mnie jeszcze winić nie trzeba.
Wszak plemię to wieszczów młode
Zwie księżyc aż... tortem nieba.

Książę.

Zaiste, czyż cię nie zraża,
Iż w takim poezya stanie,
Wzbudzając politowanie,
Podobna jest do kuglarza,
Co pokój wnet ci zaściele
Wstęg różnobarwnych falami.
By cud ten zrobić ustami
Potrzeba... zręczności wiele!...
Lecz kres połóżmy tej mowie,
Gdyż budzi ziewania dreszcze...
Mężatka... patrz, ujdzie jeszcze?

  1. Ma tu autor na myśli szkołą Gongory i tak zwanych Kultystów.