Czyż nie miałby ich, z Aurorą
Małżeńskim węzłem złączony?
Lub szpadę z pochew dobywszy
Przeciwko któremu z książąt,
Straconych nie mógł wnet krain
W zapasach krwawych wywalczyć
Mój smutek nie z interesu
Wypływa — i choćbym nawet
Szaleńca otrzymał miano,
Wiedz pani, że nędzniejszego
Nikt z ludzi nie pędził życia
Od czasu, jak miłość na świat
Pociski swe wyrzuciła.
Umieram już bez ratunku
A życie moje, co chwila,
Jak płomień gromnicy gaśnie.
I błagam śmierci napróżno,
By nie czekała aż wosku
Ostatnia spali się kropla;
Gdyż lekki powiew wystarczy,
By w noc mię wtrącić głęboką.
Powstrzymaj łzy, Fryderyku,
Bóg mężów nie płaczem darzy,
Lecz duchem odwagi pełnym.
Łzy — kobiet są przywilejem,
Bo chociaż mają odwagę,
Na sile zbywa im zawsze!...
A mężom wtedy jedynie
Przystoją, gdy straconego
Honoru pomścić nie mogą
I Przeklęta bądź, Auroro,
Że zazdrość wzniecasz, przez którą
Tak dzielny rycerz, tak piękny,
Kochania tak najgodniejszy,
Piekielne znosi męczarnie!...
Tyś w błędzie — to nie Aurora!
Więc któż to?
Słońce, z którego
Jutrzenki blade powstają.