Strona:PL Lord Lister -01- Postrach Londynu.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.
18

— Niech pani będzie mocną! — rzekł...
— Jestem nią — odparła opanowując wzruszenie.
Nie zdążyła wymówić tych słów, gdy lord podbiegł do walizy. W tej samej chwili otwarły się drzwi i do pokoju weszli komisarz Baxter, wywiadowca Tyler i Marholm wraz z dwoma policjantami...
Złoczyńca znalazł się w potrzasku. Z doskonałym spokojem wyszedł na spotkanie detektywów... Mimo beznadziejnej sytuacji z twarzy jego nie można było wyczytać strachu.
Z najpogodniejszą na świecie miną zażartował:
— Dzień dobry panom... Wolno mi zapytać, czemu zawdzięczam waszą wizytę? Skąd ten pośpiech? Czy Raffles nie zamierza po raz wtóry okraść mego mieszkania?
— Nie, — odparł Baxter — Raffles nie popełni więcej żadnej kradzieży w swym życiu, ponieważ aresztuję pana!
— Nie ma nic łatwiejszego — odparł król przestępców — niż zaaresztować Rafflesa przed jego schwytaniem.
— Myśmy go już schwytali — odparł Baxter.
— Bardzo szczęśliwie się złożyło — rzekł lord Lister. — Serdecznie wam winszuję zakończenia waszej gonitwy...
— Jak sam pan powiedział, jest to wypadek dla nas bardzo pomyślny... Lordzie Listerze, inaczej Johnie Rafflesie, aresztuję pana w imieniu prawa!
Lord Lister utkwił w komisarzu policji zimne spojrzenie swych czarnych oczu:
— Doskonały żart, — rzekł po dłuższej pauzie. Jeśli posiada pan więcej takich w swoim repertuarze, radziłbym panu wydawać tygodnik humorystyczny!
— Do diabła! — zaklął komisarz, nie posiadając się z gniewu, na widok ironicznie uśmiechniętego Marholma. — Już zbyt długo kpi pan z nas w żywe oczy...
Teraz kolej przyszła na nas... Po raz ostatni wzywam pana do poddania się!
Lord Lister opierał się noszalancko o kominek... Po twarzy jego przebiegł lekki uśmiech... Spokojnie palił swego papierosa, przyglądając się kłębom dymu, unoszącym się w powietrzu:
— Żal mi pana, panie komisarzu Baxter...
— Dla czego?
— Ponieważ pańskim udziałem stało się zajmowanie moją skromną osobą...
— O, to nie potrwa długo, — odparł Baxter.
Doprowadzony do ostateczności spokojem lorda, zwrócił się z wściekłością do policjantów:
— Na co czekacie? Brać go!
— Proszę się zatrzymać... Przede wszystkiem proszę, pozwolić wyjść swobodnie tej pani, która jest moją sekretarką i wyrusza w podróż... Walizka stojąca w mym gabenecie stanowi jej własność...
Komisarz Baxter spojrzał z zakłopotaniem na młodą dziewczynę; w zamieszaniu nie zwrócił początkowo na nią uwagi.
— Co robisz w tej jaskini zbrodni? — zawołał, rozpoznając w niej swą siostrzenicę.
— Zarabiam na chleb dla siebie i dla mej matki — odparła miss Walton dumnie.
— Świetny sposób zarabiania na chleb dla przyzwoitej panny! — wrzasnął komisarz. — Wyobrażam sobie, że twoja przystojna buzia odegrała tu główną rolę... Wpadłaś w oko temu zbrodniarzowi!
— Kanalio! — zagrzmiał głos Listera. — Zapłacisz mi za tę zniewagę! Prawą ręką sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął małe złote pudełeczko:
— Czy widzi pan to pudełko, panie komisarzu? — zapytał. — Otrzymałem je od swych przyjaciół, anarchistów rosyjskich... Miało mi oddać przysługę w ostatecznym momencie mego życia... Jest to kieszonkowa bomba dynamitowa, gotowa do wybuchu... Za chwilę wszyscy razem wyruszymy w podróż, z której się nie wraca... Nie można schwytać żywcem lorda Listera... Najwyżej lord Lister może was zabrać z sobą na tamten świat.
Nie zdążył dokonać tego, gdy detektywi sparaliżowani początkowo ze strachu, ile sił w nogach rzucili się do ucieczki:
— Ratuj się, kto może! — zawołał Baxter idąc w ich ślady...
Złote pudełko upadło na podłogę: była to zwykła złota papierośnica...
Na ulicy rozbrzmiewały sygnały policyjne... Słychać było tumult uciekających.. Lord Lister zwrócił się do miss Walton i rzekł szybko:
— Teraz miss Heleno, mój los leży w pani rękach... Proszę wykonać dokładnie to, o co panią prosiłem.
Otworzył walizkę, wskoczył do wnętrza i zamknął przykrywę.
Po upływie trzech minut detektyw Marholm zajrzał lękliwie do gabinetu: Ujrzał na dywanie złotą papierośnicę i rozsypane papierosy... Na widok ten wybuchnął szczerym śmiechem. Nachylił się aby zebrać papierosy i zawołał głośno w kierunku schodów.
— Wejdźcie śmiało na górę, chłopcy!... Groźna bomba jest niczem innym jak niewinną papierośnicą... Raffles jeszcze raz zakpił sobie z nas zdrowo! Marholm śmiał się do rozpuku.
Gdy komisarz i wywiadowcy z rewolwerami w w ręce wpadli do gabinetu, Marholm rzucił się na fotel, wijąc się poprostu ze śmiechu. Baxter miotał się jak raniony zwierz. Biegał po wszystkich zakamarkach mieszkania i rozkazywał swym agentom przetrząsać po dziesięć razy te same kąty.
— Nie mógł przecież wyfrunąć w powietrze — krzyczał. — Że nie wyszedł stąd drzwiami to pewne! Musiał gdzieś zaszyć się w jakąś przeklętą dziurę! Nie opuszczę tego domu, zanim nie przetrząsnę wszystkich ścian, cegła po cegle...
Pieniąc się ze złości nie przestawał bębnić palcami po wieku walizki. Zwrócił się nagle do miss Walton i zapytał:
— Którędy uciekł?
— Nie wiem. Myślę, że ulotnił się przez tamten pokój — odparła.
Po krótkiej chwili zwróciła się do komisarza:
— Mam zamiar wyjechać z miasta pociągiem odchodzącym o godzinie 12-tej... Nie mogę więc czekać tu dłużej. Ponieważ wyjeżdżam z matką, bardzo was proszę panowie, abyście mnie nie zatrzymywali.
Zawołała lokaja i wraz z nim zniosła ze schodów ciężką walizę.
Detektyw Marholm, widząc, że zarówno dziew czyna jak i stary służący uginają się pod ciężarem zbyt ciężkiej dla nich walizy, zwrócił się do stojących na dole policjantów, aby pomogli kobiecie:
— Pomóżcie znieść tę walizę do dorożki. — rzekł.
Miss Walton podziękowała mu uroczym uśmiechem. Na widok policjantów dźwigających cięż ką walizkę odetchnęła z ulgą. Wydawało jej się, że