Strona:PL Lord Lister -02- Złodziej kolejowy.pdf/6

Ta strona została uwierzytelniona.
ZŁODZIEJ KOLEJOWY
Pusta kasa żelazna

John C. Raffles — Tajemniczy Nieznajomy, postrach Scotland Yardu i przyjaciel biednych, grał na fortepianie modną melodię. Tuż koło niego, z nogą założoną na nogę, siedział Charles Brand, jego sekretarz. Ze zdziwieniem przyglądał się lordowi, grającemu na pianinie, z niezmąconym spokojem. Wiedział, że za kilka minut mieli opuścić mieszkanie, aby dokonać włamania do kasy pancernej pewnego bankiera, nazwiskiem Felix Meyer-Wolf. Obydwaj panowie ubrani byli w stroje wieczorowe. Białe goździki tkwiły uroczyście w butonierkach ich fraków. Lord Lister położył swój zegarek na fortepianie i uważnie śledził przesuwanie się wskazówek. O godzinie wpół do dwunastej skończył grać ostatnie arie, zamknął pianino i włożył zegarek do kieszeni swej kamizelki.
— Czy masz wszystkie potrzebne przyrządy?
— Idziemy, Charly — rzekł — Czas na nas.
Charles Brand podniósł się:
— Tak — odparł John Raffles.
Wyciągnął z kieszeni wspaniałą złotą papierośnicę wysadzaną brylantami. Wyjął papierosa i począł palić go z wyraźną przyjemnością. Po chwili wezwał służącego. Do gabinetu wszedł stary służący Joe, niosąc futro oraz cylinder Rafflesa. Pomógł ubrać się swemu panu i podał mu z ukłonem grubą laskę ze złotym okuciem. Okucie to miało swe ukryte znaczenie: za naciśnięciem tajemniczej sprężyny rozdzielało się ono na dwie części, ukazując wydrążone wnętrze laski, w którym ukryte były dość dziwne przedmioty. Znaleźć było można w specjalnych przegródkach papierosy, których tytoń pomieszany był silnie z opium, mały pilnik, przyrządy do naprawiania systemów zegarowych, niewielką buteleczkę oliwy, stalową pałeczkę i miniaturowe, lecz o dużej sile, obcęgi. Przyrządy te opakowane były w papier i umieszczone tak zręcznie, że wypełniały całkowicie wydrążone wnętrze laski.
— Czy jestem jeszcze potrzebny? — zapytał Joe.
Raffles poprawił monokl w swym oku i odparł:
— Wrócę o godzinie trzeciej. Przygotuj herbatę, ponieważ na dworze jest dość chłodno.
— Dobrze milordzie.
Lokaj, skłoniwszy się, opuścił pokój.
W kilka chwil później Raffles i Charles Brand wyszli z mieszkania.
Oxford-Street była o tej porze zupełnie pusta. Tylko kilku policjantów odbywało zwykły obchód swego rewiru. Żaden z nich jednak nie zwrócił uwagi na dwóch wytwornie odzianych gentlemanów, którzy wysiedli z taksówki. Zapłaciwszy szoferowi, panowie ci skierowali swe kroki w kierunku drzwi bankowych na których widniała tabliczka:

Dom Bankowy
Felix Meyer-Wolf.

Policjanci wyobrażali sobie prawdopodobnie, że ten, który śmiał w ich oczach otworzyć drzwi bankowe, był niewątpliwie właścicielem banku.
— Oto jeden z najśmielszych wyczynów, jakich dotąd udało mi się być świadkiem, — rzekł z podziwem Charles Brand, gdy znaleźli się obaj w westybulu bankowym. — Otwierasz wytrychem drzwi przed samym nosem policjantów!
— Drogi Charly — zaśmiał się Raffles — zrozum, że nie mogłem sobie wymarzyć wygodniejszej sytuacji. Obecność policjantów w pobliżu banku, do któregośmy się włamali, gwarantuje nam zupełne bezpieczeństwo. Mogę teraz z całym spokojem zapalić elektryczność i nie posługiwać się lampką kieszonkową. Nie obawiam się bowiem, że policji wyda się to podejrzane. Nieufność ich wzbudza jedynie człowiek, który na ich widok kryje się lub ucieka. Widzieli wyraźnie, że w ich obecności otworzyłem drzwi bankowe w porze, w której żaden człowiek interesu nie załatwia swych spraw zawodowych. Mimo to uważają za najzupełniej naturalne, że ja, w ich pojęciu właściciel, mam prawo wejść do swego banku o każdej porze, którą uznam za stosowną. Jutro prawdopodobnie zmienią zdanie, lecz będzie już zapóźno.