Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.
11

— Może pan być spokojny — rzekł do jubilera, który lamentował nad swą stratą. — Odzyska pan swoją własność.
Taksówka zatrzymała się.
— Proszę mi przynajmniej powiedzieć, czego pan ode mnie chce? — wykrzyknął w podrażnieniu nieznajomy.
— Dowie się pan wkrótce. Teraz uda się pan ze mną do najbliższego posterunku policji.
— Nie widzę w tym nic strasznego, że odbędę z panem małą przejażdżkę — odparł mężczyzna. — Pan natomiast może być pewien otrzymania rzetelnej reprymendy, gdy zostanie wyjaśnione, kim ja jestem.
Inspektor usiadł obok niego i zamknął drzwiczki.
— Jest pan John C. Rafflesem, sławnym włamywaczem — rzekł Baxter.
— A pan jest Johnem — osłem — odpalił nieznajomy.
Na posterunku policji gentleman oświadcył, że jest wysokim oficerem i pochodzi z książęcej rodziny, przyczym dał wyraz swemu oburzeniu. Szef policji wzruszył tylko ramionami.
— Wszystko wyjaśni się milordzie — rzekł.
— Na jego wyraźne życzenie dokonano osobistej rewizji nieznajomego. Nic przy nim nie znaleziono. Detektyw obejrzał dokładnie laskę, jakgdyby szukając w niej ukrytego mechanizmu.
— Może ją pan zachować, jeśli się panu podoba — rzekł wytworny jegomość — Będzie ona dla pana pamiątką największej pańskiej pomyłki w życiu.
Wówczas w tę sprawę wmieszał się komisarz. Przeprosił uprzejmie jegomościa, który oświadczył, że nie żywi do policji żadnej urazy.
— To jakaś karygodna pomyłka z pańskiej strony! — rzekł komisarz do nieszczęsnego inspektora.

Inspektor wyprowadzony w pole

W godzinę pólniej spelunka Cyklopa otworzyła swe gościnne podwoje. Pomiędzy stałymi bywalcami, którzy jedli i pili wśród wybuchów głośnego śmiechu zjawił się nagle wytworny jegomość z czarną brodą.
— Szybko, Charly, nie ma czasu do stracenia. Chodź ze mną — zawołał, zwracając się do studenta siedzącego skromnie na krześle.
Wraz z Charlesem udał się do swego sekretnego gabinetu. W pośpiechu rzucił laskę i kapelusz na na biurko.
— I cóż nowego — zapytał.
Charley oddał mu wspaniałą laskę, okutą złotem. Raffles nacisnął złotą płytkę i laska otwarła się. Potrząsnął nią kilka razy nad stołem: wypadły z niej cenne kamienie.
— W jaki sposób zdołałeś je tam ukryć? — zapytał zdziwiony sekretarz.
— W bardzo prosty: Jeden po drugim ukryłem kamienie w mych ustach za pomocą chusteczki. Następnie zaś, zbliżywszy laskę do mych ust, wyplułem kamienie do wydrążonego wnętrza.
Zabrał się do liczenia.
Wziął z biurka małe pudełko, opróżnił je i umieścił w nim owinięte watą kamienie. Zapieczętował pudełko i wypisał na nim adres rodziców Daisy.
— Czy mam już odejść? — zapytał Charley.
— Za chwilę — odparł Raffles, nie odrywając się od pisania. — Skończyłem. Wyślesz ten pakunek pod wskazanym adresem. Dowód nadania przyślesz mi do kawiarni Waterloo. Czy mogę na ciebie liczyć?.
— Tak — odparł.
— Nie będziesz dawał żadnych wyjaśnień — dodał. — Czy zrozumiałeś?
— Tak, Edwardzie.
— A więc dobrze. Ruszaj w imię Boże.
Z zadowoleniem zatarł ręce.


∗             ∗

W café Waterloo roiło się od ludzi: panie i panowie z najlepszego towarzystwa, studenci i studentki napływali tu tłumnie. Przy jednym ze stolików siedział samotnie szczupły człowiek o wygolonej twarzy, nie spuszczając wzroku z wejścia.
Był to inspektor policji Baxter. Niespokojnie spoglądał na zegarek. Była godzina szósta. Sławny włamywacz i postrach Scotland Yardu, musiał nadejść niebawem. Minuty wlokły się wolno. Strzępki rozmów prowadzonych w rozmaitych językach dochodziły do jego uszu. Tuż obok niego na wygodnej kanapce siedziała piękna i młoda dama, czytając stos dzienników. Piękność jej zrobiła na detektywie duże wrażenie. Z pod białego kapelusza wyglądały kruczo-czarne lśniące włosy. Oczy nieznajomej błyszczały życiem. Zauważył, że była wysoka i dobrze zbudowana.
— Podaj mi „Figaro“, chłopcze! — rzekła.
— To widocznie jakaś Francuzka — rzekł Baxter, szczęśliwy, że znalazł pretekst do wszczęcia rozmowy. Wziął leżące obok niego „Figaro“ i podał damie.
— Bardzo panu dziękuję, jest pan ogromnie uprzejmy...
Po paru chwilach, zatopieni już byli w ożywionej rozmowie, w czasie której detektyw nie spusczał oczu z drzwi wejściowych. Znalazł się zupełnie pod czarem tej kobiety.
Zamówił butelkę wina, starając się utopić troski w złotym płynie. Zapomniał o Rafflesie. Nie obchodziło go już, czy przyjdzie, czy też nie. Przekonany był zresztą, że spotkanie to, było zwykłą mistyfikacją ze strony sławnego włamywacza.
Czule ściskał rączkę pięknej nieznajomej, która bynajmniej nie pozostawała obojętną na jego zaloty.
— Och, muszę sobie zamówić pokój w hotelu. ponieważ pozostaję tej nocy w Londynie — rzekła mu po pewnym czasie.
— Niech się pani nie fatyguje — rzekł — chętnie załatwię to za panią.
Młoda kobieta przyjęła ofertę rozpływając się w podziękowaniach.
Baxter wyszedł z kawiarni aby w sąsiednim hotelu zamówić pokój.
W tym czasie jakiś młody człowiek kręcił się tam i z powrotem po kawiarni, jak gdyby kogoś szukał.
Piękna pani skoro tylko została sama, szybko nakreśliła kilka słów na kartce papieru, Wręczyła list w kopercie chłopcu, prosząc, ażeby go oddał mężczyźnie, który dopiero co opuścił kawiarnię i który zostawił jeszcze przy stole jej palto i walizę podróżną. Następnie z wdziękiem na który zwrócili