Strona:PL Lord Lister -07- Włamanie na dnie morza.pdf/6

Ta strona została uwierzytelniona.
WŁAMANIE NA DNIE MORZA
Butelka na falach

Północny zimny wiatr wiał na la Manche. Morze było tak niespokojne, że tylko dwa statki odważyły się opuścić port.
Tasmanię, okręt idący z Australji do Plymouth, napotkała burza w zatoce Biskajskiej. Mimo wściekłości rozszalałych żywiołów, parowiec z trudem przedzierał się naprzód. Dopiero po wpłynięciu na wody la Manche sytuacja stała się groźna. Minęli już wyspy Scylli i Plymouth, cel podróży był niedaleko. Statek jednak nie poruszał się zupełnie. Co chwila stawał dęba na falach, jak rozhukany rumak. Woda zalewała pokład.
Załoga mężnie walczyła z rozszalałym żywiołem. Pod pokładem statku mieścił się drogocenny ładunek, transport złota w sztabach, który rząd australijski przesyłał regularnie do Banku Anglii. W okutej metalem kabinie, w żelaznych skrzyniach mieścił się skarb wartości wielu milionów. Trzech specjalnych urzędników strzegło go w czasie transportu.
Siedząc w kabinie mister Wrighta, mieszczącej się w samym środku okrętu, urzędnicy najmniej odczuwali wstrząsy i gwałtowne kołysania. Ale niepokój wszystkich udzielił się im również.
— Panowie — rzekł Wrigth — wiem od kapitana, że sytuacja nasza jest bardzo poważna. Jeśli wiatr się nie zmieni, grozi nam rozbicie o skały. Gdyby wypadek ten nastąpił istotnie, musimy dać dowód Bankowi Anglii, że do ostatniej chwili pełniliśmy naszą powinność. Oto butelka do której włożymy papiery. Mieliśmy wręczyć je Bankowi. Ostatni z nas pozostały przy życiu — wrzuci tę butelkę do morza.
— Czy nie macie rodziny, do której chcielibyście napisać parę słów? — zapytał swych towarzyszy.
— Ja mam — odparł jeden z nich.
— Pisz pan, byle nie za dużo.
Urzędnik nakreślił parę słów i wręczył je szefowi.
Wszystkie papiery włożono do koperty. Dużemi literami wypisany adres widoczny był nawet poprzez ciemne szkło starannie zakorkowanej butelki.
Nagle wiatr zmienił się. Okręt wziął kierunek na latarnię morską w Eddystone, skąd już płynąć miał prosto do Plymouth.
Pasażerowie odetchnęli... Morze uspokoiło się. Wstrząsy i skoki statku ustały. Kapitan zezwolił na otworzenie drzwi z kabin. Kilku odważniejszych pasażerów, między którymi znaleźli się oczywista nasi trzej Anglicy, wysunęło się na pokład.
Mister Fox chciał jeszcze włożyć do butelki list do swej rodziny.
— Mister Wright, nie mieliśmy dotąd potrzeby skorzystać z naszej butelki, lecz nie należy zapomnieć, że nie stanęliśmy jeszcze na stałym lądzie...
— Nie bądźmy pesymistami — zaoponował Wright.
Stanęło na tym, że butelkę tę w stanie nienaruszonym przechowywać będą aż do chwili przybicia do lądu.
Trzej urzędnicy z radością wpatrywali się w światła latarni morskiej. Wówczas nastąpiło ciekawe zjawisko. Wiatr uspakajał się stopniowo, aż wreszcie zapanowała zupełna cisza. Obłoki zdawały się zniżać ku morzu. Szare słupy mgły wzniosły się ku niebu i zakryły całkowicie horyzont.
Mgła gęstniała i zakryła po chwili zupełnie światła latarni.
Czerwone i zielone światełka zapłonęły na rufie i dziobie okrętu.
— Uniknęliśmy jednego niebezpieczeństwa — mruknął Wright — aby wpaść w stokroć groźniejsze...
Syrena okrętowa wyła przeciągle.
Zapadł wieczór.
Statek minął latarnię w Eddystone.
Nagle odezwał się głos obcej syreny.
Tasmania odpowiedziała przerywanym sygnałem.
Niewyraźna olbrzymia masa, wynurzyła się tuż obok okrętu.
Marynarze krzyknęli przeraźliwie.