Strona:PL Lord Lister -09- Fatalna pomyłka.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.
13

— Nic... Wiem, że Raffles siedzi pod kluczem i to wszystko...
— Oszaleję! — jęknął sędzia śledczy. — Niech mi tu natychmiast sprowadzą Rafflesa.
Po upływie dziesięciu minut dwóch policjantów sprowadziło więźnia.
— Czy komunikujecie się z kimś poza więzieniem?
— Nie — odparł więzień.
— Siadajcie... Czy pan pali? — rzekł sędzia, częstując go papierosami. — palił pan prawdopodobnie równie dobre na wolności...
— Oczywista — odparł rzekomy Raffles.
— Proszę opowiedzieć mi szczegóły dzisiejszego włamania do Laknera?
— U Laknera? Przecież to moje dzieło...
— Jakto? Przecież jest pan zamknięty w swojej celi?
— Zabrano mnie przed chwilą stamtąd, aby mnie przyprowadzić tutaj...
— Zabrać go z powrotem! — krzyknął sędzia wściekły do strażników więziennych.
Po jego wyjściu prokurator, sędzia i naczelnik więzienia spojrzeli po sobie niepewnie.
W tej chwili zadźwięczał telefon.
— Tu sędzia śledczy? Kto mówi? Raffles? Do diabła!
Nastąpiła pauza.
— Czemu kazał mi pan wracać do mojej celi? — zapytał ten sam głos — Wszystkie badania nie doprowadzą do żadnego rezultatu. Proszę mnie zostawić raz na zawsze w spokoju. W żadnym razie nie stawię się na rozprawę...
Skąd pan telefonuje?
— Z urzędu pocztowego numer 29, panie sędzio. Kiedy policja tu się zjawi, będę daleko.
Sędzia śledczy opowiedział przebieg tej rozmowy swym kolegom.
— Jedno tylko można jeszcze zrobić — rzekł naczelnik więzienia. — W celi Rafflesa umieszczę specjalnego dozorcę, który będzie go pilnował we dnie i w nocy.
Plan przyjęto jednogłośnie.

Mistrzowski gest

Zbliżał się dzień procesu Rafflesa. Prokuratorem, oskarżającym w tym procesie, był wybitny prawnik i świetny mówca. Sile swej argumentacji i potędze wymowy zawdzięczał opinię, że tam gdzie on popiera oskarżenie, wyrok uniewinniający zapaść nie może.
Zainteresowanie procesem było olbrzymie.
Panie i panowie z towarzystwa rozchwytywali bilety wstępu.
Prokurator był człowiekiem niezmiernie bogatym. Zamieszkiwał stary, trochę pusty pałac w okolicy Regent Parku.
Dochodziła godzina jedenasta wieczorem. Prokurator zwolnił lokaja, gdyż lubił pracować w samotności. Siedząc w swym gabinecie za biurkiem, otworzył akta, na których było wypisane wielkimi literami: „Raffles“.
Dokoła panowała cisza, przerywana od czasu do czasu trzaskaniem starych mebli.
Prokurator miał właśnie zamiar odwrócić stronę i zacząć pisać notatki, gdy nagle okrzyk przerażenia wydarł się z jego ust: Strona była zapisana kompletnie.
Nie wierzył własnym oczom. Nałożył okulary.
— Za dużo dziś wypiłem — szepnął, wstając od fotelu i poddawszy cały pokój starannym oględzinom.
Jeszcze raz spojrzał na rękopis:
— Jestem widocznie zdenerwowany i przepracowany... Za chwilę odzyskam zwykłą równowagę umysłu... Przeklęta kartka...
Nagle przypomniał sobie, że nie przeczytał jeszcze nawet treści tajemniczych notatek... Nie ulegało kwestii, że charakter pisma był jego... Może nie przypominał sobie poprostu, że notatki te sporządził wcześniej?
Pochylił się i zaczął czytać:

„Z całą pewnością nie zdołam sobie przypomnieć, że to ja sam napisałem te słowa. Umysł mój ostatnimi czasy zdradza wielką zmienność nastawień w stosunku do jednej i tej samej kwestii. Pewien jestem, że to co piszę teraz jest prawdą.
Raffles jest niewinny.
Jest niewinny i dlatego uważam, że wyrok skazujący byłby w danym wypadku krzyczącą niesprawiedliwością.
Nakazuję sam sobie spokój i skupienie... tak, jak gdybym ulegał hypnozie. Następnie podniosę głowę i spojrzę na wiszący nad biurkiem portret Chamberlaina...“

Prokurator machinalnie spojrzał w stronę portretu. Jakiś bezwład sparaliżował jego członki. Krzyknął zduszonym głosem. Portret żył, poruszał oczyma, spoglądał nań ironicznie.
Po paru chwilach portret wyszedł z ramy i skierował się wprost ku niemu:
— Jak śmiesz zachowywać się w ten sposób? — zawołał prokurator.
— Jestem Raffles! — odparł pan z portretu, uśmiechając się spokojnie. — Raffles? Tak czy inaczej, jest pan niezawodnie wcieleniem szatana! Jak pan tu wszedł?
— W sposób bardzo prosty. Mój wytrych otwiera wszystkie zamki.
Prokurator spojrzał na niego uważnie. Nie ulegało wątpliwości, że był to ten sam człowiek, którego zamknięto w więzieniu. Sięgnął po telefon. — Uprzedził go Raffles:
— Bez niepotrzebnego alarmu — rzekł. — Byłbym sam opuścił dom pański, gdyby nie wrócił pan o dwie minuty za wcześnie...
— Jak długo pan u mnie bawi? — zapytał prokurator, starając się nieznacznie sięgnąć do szufladki, w której miał nabity rewolwer.
Raffles usiadł.
— Jakoś nie ma pan ochoty do zadawania mi pytań, panie prokuratorze — zagadnął spokojnie
W tej samej chwili szufladka otworzyła się.
— Na kolana zbrodniarzu! — zawołał prokurator, wyprostowawszy się z bronią w ręku. — Jesteś w moim ręku!
Raffles ani drgnął.
— Czemu? Sądzę, że powinien pan być zadowolony, pozbywając się mnie w sposób bardziej uprzejmy...
— Jeśli ruszysz się, strzelam.
— Nie ma pan prawa, panie prokuratorze... Nie znajduje się pan w stanie obrony koniecznej... Prokurator i zabójstwo? Pfe...
Prokurator cofnął gotową do strzału rękę. Rzucił