Strona:PL Lord Lister -11- Uwięziona.pdf/11

Ta strona została skorygowana.
7

gicznym głosem. — Niech pan nie idzie dalej! Cierpliwości.
Tajemniczy Nieznajomy zbliżył się i rzekł im cichym głosem.
— Scotland Yard.
Charley spojrzał nań ze zdumieniem.
— Jestem Sherlock Holmes — odparł wysoki mężczyzna.
Imię to wywarło na Charleyu tak wielkie wrażenie, że musiał oprzeć się o poręcz schodów. Dopiero po kilku chwilach przyszedł do siebie. Na twarzy Rafflesa nie drgnął ani jeden muskuł, — Sherlock Holmes zbyt był przyzwyczajony do magicznego efektu jaki wywierało jego nazwisko, aby zwrócić większą uwagę na oszołomionego Charley Branda. Przez chwilę jednak z przyjemnością napawał się wywartym przez siebie wrażeniem poczym wyciągnął do nich rękę.
— Rozumie pan teraz moją ciekawość, gdym zapytał was o cel waszej wizyty u Shayna. Zadowolony jestem, że i wy również wiecie o ukrytych przejściach znajdujących się w tym domu. Czy mają panowie jakieś informacje?
— Tak przypuszczam, mister Holmes — rzekł Raffles, zabierając z kolei głos.
Charley spojrzał na niego ze zdumieniem. Lord Lister zmienił bowiem głos do niepoznania.
— Oto mister Harry Taxon, o którym panowie niezawodnie musieli słyszeć. — rzekł Holmes — A teraz czas nam w drogę...
Wszedł po schodach na pierwsze piętro. Zatrzymał się. Dał znak Rafflesowi i Charleyowi aby pozostali na swych miejscach i wraz z Harrym Taxonem wszedł do biura eksportowego „Robert Shayne i S-ka“.
— Chciałbym pomówić z panem Robertem Shayne? — rzekł Holmes, do urzędnika.
— Zechce pan poczekać kilka minut — odparł zagadnięty — Szef jest chwilowo zajęty.
Urzędnik wszedł do sąsiedniego pokoju skąd dochodził hałas maszyn do pisania. Połączył się telefonicznie z szefem.
— Mister Shayne żałuje niezmiernie — rzekł wróciwszy na salę — że nie może panów przyjąć w tej chwili. — Jest bardzo zajęty... Poza tym zapytuje jaki jest cel wizyty panów i prosi abyście powrócili tutaj za trzy godziny.
— Będziemy musieli się do tego zastosować — rzekł Holmes, do swego towarzysza zrezygnowanym tonem. — Chodźmy... Spróbujemy tu wrócić trochę później. Z tymi słowy opuścili biuro.
Kiedy znaleźli się na dole nie zastali już obu mężczyzn, podających się za agentów Scotland Yardu.
— Mistrzu — rzekł Harry — Zdaje mi się, że stchórzyli.
— Możliwe — odparł Holmes po namyśle — Nie wierzę w to jednak. Zdaje mi się, że wyższego z nich skądś już znam. Nie przypominam sobie jednak, gdzie i kiedy mogłem go widzieć.
— Czyś spotkał się z nim na przyjaznej czy też wrogiej stopie, mistrzu? — zapytał lękliwie Harry.
— Otóż właśnie na to nie mogę odpowiedzieć — Oczywista, mógłbym się pomylić. Być może, że właśnie w tym wypadku pamięć mnie zawodzi
Obydwaj mężczyźni wyszli na ulicę.
Holmes chciał obejrzeć dokładnie otaczające do my, ponieważ prośba Shayna odwiedzenia go dopiero za trzy godziny wydała mu się podejrzana.
W tej chwili wielki zegar znajdujący się na podwórzu domu wydzwonił południe. Wypadek ten wpłynął na zmianę decyzji Sherlocka Holmesa.
W kilka minut po tym, fala urzędników, urzęd niczek daktylografek wypłynęła z domu na ulicę.
Holmes wrócił z powrotem na schody ze swym uczniem. Przed drzwiami biura Roberta Shayne zatrzymał się powtórnie przez chwilę. Nagle drgnął.
— Jak wyglądali ci panowie, którzy chcieli widzieć się ze mną? — usłyszał głos z wewnątrz — Czy byli we dwóch?
— Tak jest, mister Shayne.
— Czyżby? Powiedz im pan, gdy wrócą, że nie będzie mnie przez cały dzień, jutro zaś wyjadę w długą podróż... za interesami, prawdopodobnie zagranicę. Jeśli mają do mnie jakiś interes, niech mi napiszą... Proszę pamiętać raz na zawsze, że nie chcę mieć do czynienia z ludźmi, figurującymi na liście którą panu dałem. Czy jeszcze ma mi pan coś do powiedzenia?
— Nic ważnego, mister Shayne — odparł buchalter.
Jakieś drzwi zamknęły się z hałasem. Zapanowała cisza. Sherlock Holmes spojrzał na swego ucznia.
— Ostrożny... — szepnął przez zęby — Poczekaj bratku wpadniesz w nasze ręce! Idziemy, Harry?
Tymczasem tłum pracowników rozproszył się w sąsiednich ulicach.
Nasi przyjaciele przeszli przez korytarz i nagle zderzyli się z listonoszem.
— Hallo — krzyknął Holmes — Powiedz mi, mój przyjacielu, który z dwuch ludzi z którymi rozmawiałem jest sir Robertem Shaynem? Rozmawiałem z nimi przed chwilą i powiedzieli mi oczywista swoje nazwiska. Rozumiecie, jak sprawa wygląda: trudno spamiętać nazwisko które się słyszy poraz pierwszy. A teraz gdy mnie mój szef zapyta, nie będę umiał mu odpowiedzieć z kim rozmawiałem...
— Zdarza się — rzekł listonosz ze śmiechem — mister Robert Shayne jest wysoki, tęgi o okrągłej twarzy i byczym karku.
— To tak? a drugi malutki? to prawdopodobnie jego wspólnik? Ma wspaniałą czarną jak noc brodę.
— Zgadza się? To mister Maresden!
— Dziękuję stokrotnie — poczęstował go papierosem — Teraz mogę bez obawy stanąć przed swym szefem.
Trzej mężczyźni pożegnali się uprzejmie. Listo nosz wszedł na górę podczas gdy Holmes i Harry wyszli na ulicę.
— I oto pierwsza zdobycz. Teraz wiem przynajmniej czego się mam trzymać.
Sherlock Holmes zaciągnął swego przyjaciela aż do domu w którym znajdował się skład starzyzną. Skład ten znajdował się pod numerem 29 na Market Street a więc w pobliżu dwudziestego czwartego numeru pod którym mieściło się biuro mister Shayna.
Zatrzymali się przed wystawą.
Poczekasz na mnie tutaj, Harry — rzekł Sherlock Holmes, rozglądając się dokoła. — Nie spuszczaj oka z dwudziestego czwartego numeru. Gdybyś spostrzegł, wychodzącego Shayna lub Maresdena będziesz szedł za nim krok w krok. W przeciw nym razie poczekasz tu na mnie. Przebiorę się w strój robotniczy. Zajmę wówczas twoje miejsce i