Strona:PL Lord Lister -11- Uwięziona.pdf/17

Ta strona została skorygowana.
13

— Naprzód! Powiedz szybko gdzie znajduje się sekretne wejście z ogrodu, prowadzące na podwórze domu przy Market Street 24?
Sabina ręką wskazała na lewą stronę ogrodu. Obaj przyjaciele spokojnie udali się w tym kierunku. Ujrzeli wówczas gęstą kupę krzaków, z głębi której dochodziło wściekłe ujadanie psów.
— Uwaga — szepnął Raffles.
W tej samej chwili dwa olbrzymie buldogi skoczyły prosto na nich. Atak był tak gwałtowny, że wszyscy troje przewrócili się na ziemię. Raffles i Charley natychmiast podnieśli się. Zajaśniały dwa światełka i obydwa zwierzęta runęły na ziemię. Przyjaciele zbliżyli się do nich. Dał się słyszeć powtórny odgłos wystrzału, psy drgnęły i zesztywniały na zawsze. Cała ta scena trwała kilka sekund. Robert Shayne zdjęty przerażeniem na widok leżących nieruchomo zwierząt wyszedł z głębi krzaków. Ujrzał skierowane ku sobie lufy rewolwerów. Jak wryty zatrzymał się w miejscu. Żyły na jego czole nabrzmiały i stały się grube jak postronki. Twarz cała oblała się purpurą. Chciał coś powiedzieć, lecz z ust jego wydostał się tylko niezrozumiały bełkot. Nagle ciężko zwalił się na ziemię. Gdy Raffles i Charley starali się go podnieść ujrzeli wykrzywioną okrutnym grymasem twarz i nabiegłe krwią oczy. Robert Shayne nie żył. Atak apopleksji położył kres jego życiu. Dwaj przyjaciele zaskoczeni zatrzymali się przy zwłokach przez chwilę.
Jeszcze pod wrażeniem tego niezwykłego wypadku skierowali się w stronę gęstwiny krzewów. Mieli przed sobą wejście do składu. Posuwali się z wielką ostrożnością, oświetlając sobie drogę elektryczną latarką.
Drogę znaczyły im krople krwi. Wkrótce ślady doprowadziły ich do kałuży krwi, znaczącej miejsce, w którym Maresden został raniony.
— Hallo! Czy jest tam kto? — zawołał głośno Raffles.
Stali przed zwałami wielkich bel towaru rzucających fantastyczne cienie.
— Hallo! — krzyknął po raz wtóry — Nie strze lać! Jesteśmy waszymi przyjaciółmi!
W napięciu oczekiwali odpowiedzi. Głuchy szmer doszedł wreszcie do ich uszu.
— Kto tam? — powtórzył Raffles głośno. — Rewolwer zadrżał lekko w jego ręce. — Hallo, Sherlock Holmes, wyłaźcie z waszej kryjówki!
Jasny głos dał się słyszeć z kąta, znajdującego się w pobliżu sekretnego przejścia.
— Pomóżcie nam! Jesteśmy uwięzieni... Nie możemy się poruszyć ani w tył ani w przód.
— Cierpliwości! — odparł Raffles wesoło. — Zaraz przybędziemy wam z pomocą.
Obydwaj przyjaciele zbliżyli się do miejsca skąd dochodził głos i przez szparę w belach towaru ujrzeli detektywa Sherlocka Holmesa i jego towarzysza. Mogli ich rozpoznać z łatwością ponieważ Holmes wyciągnął ze swej kieszeni elektryczną lampkę, napróżno starając się utorować sobie przejście pomiędzy ciężkimi zwałami wełny.
— Precz z bronią! — zawołał Raffles do Charleyego i obaj schowali swe rewolwery do kieszeni.
Natychmiast zabrali się do rozsuwania bel i po upływie kwadransa wspólnych wysiłków czterej mężczyźni wymienili serdeczny uścisk dłoni. Wkrót ce wszyscy razem przedostali się przez ukryte przej ście do ogrodu.
Sherlock Holmes i Harry odwrócili z obrzydze niem wzrok od leżącego na ziemi człowieka. Niedaleko od tego miejsca spoczywały zwłoki psów. Nad nimi klęczała stara murzynka gładząc je ze łzami w oczach. Zabrali ją z sobą i weszli do domu. Z kolei zaszczycili swymi odwiedzinami obydwóch murzynów i pana Maresdena, którego rany Harry opatrzył z niezwykłą zręcznością.
Jakkolwiek wymienili ze sobą niewiele słów wszyscy czterej rozumieli się doskonale. Sherlock Holmes i Harry zdawali sobie sprawę, że dwaj agenci Scotland Yardu musieli być niezawodnie najwybitniejszymi członkami policji londyńskiej. Sherlock Holmes postanowił zwrócić się osobiście do inspektora Baxtera aby polecić jego uwadze tak wybitne talenty. Powzięto plan zawiadomienia policji o przebiegu ostatnich wypadków. Ponieważ Charley był najmłodszy jemu przypadła funkcja ta w udziale. Pożegnał się wobec tego z młodą dziewczyną, która spoglądała nań pełnymi rozmarzenia oczyma. Wreszcie Raffles, obsypany komplementami wielkiego detektywa pożegnał się również z obecnymi i wyszedł.
Po raz pierwszy od wielu lat dwaj ludzie wyszli na ulicę przez sień domu przy Williams Street nr. 6. Sherlock Holmes i jego towarzysz pozostali na miejscu, aby pilnować więźniów i pomóc przy transportowaniu ich do więzienia.
Lord Lister w towarzystwie swego sekretarza udał się do pierwszej spotkanej po drodze restauracji i stamtąd zatelefonował do Scotland Yardu. Połączywszy się z główną kwaterą policji, poprosił do telefonu inspektora Baxtera.
— Tu Baxter! Kto przy telefonie?
— Tu John C. Raffles! Dobry wieczór panu inspektorowi!... Mam nadzieję, że czuje się pan dobrze — ... Chciałbym panu zakomunikować coś waż nego. Innymi słowy: robota jest już dokonana a pan może śmiało zbierać laury. Oto jak ja się odnoszę do pana, panie inspektorze... Proszę wysłać natych miast kilku pańskich ludzi autem na ulicę Williams nr. 6. Zastanie pan swego przyjaciela Sherlocka Hol mesa. Oczekują pana z niecierpliwością... Śpiesz się!... Żegnaj mi, panie inspektorze, a raczej: Dowidzenia!
Raffles odłożył słuchawkę i z uśmiechem zwró cił się do Charleyego. Charley słyszał dokładnie cały przebieg rozmowy. Wyciągnął do swego przyjaciela rękę, którą ten uścisnął serdecznie.
— Oto dzień pracowicie spędzony — rzekł John Raffles, zapalając papierosa.
— Istotnie Edwardzie! Możesz się pochwalić i tym razem sukcesem nielada.

Koniec.