Strona:PL Lord Lister -12- Podróż poślubna.pdf/11

Ta strona została skorygowana.

— Proszę się zbliżyć, kapitanie — rzekł Lister. — Mam z panem do omówienia pewną sprawę służbową. Ponieważ z nader ważnych powodów zmuszony jestem przerwać swą podróż, zechce pan łaskawie dać sygnał pierwszemu statkowi, który ma zamiar szybko przybić do brzegu, aby mnie zabrał na swój pokład.
— Wedle rozkazu, książę — odparł kapitan.
— Jeśli się to panu uda, może pan oczekiwać z mej strony udekorowania pana orderem.
— Dziękuję jaknajpokorniej Waszej Wysokości. O ile wiem, jeden z okrętów Lloydu Hamburskiego powinien przejeżdżać tędy o tym czasie.
Kapitan zasalutował i opuścił kabinę księcia.
Wieść, że na okręcie znajduje się panujący książę, obiegła okręt lotem ptaka.
W czasie obiadu zarezerwowano mu honorowe miejsce. Nikt nie domyślał się nawet, że prawdziwym księciem jest siedzący skromnie na uboczu Otto Müller, zaś książę von Plessenheim jest lordem Listerem, alias Johnem Rafflesem, poszukiwanym od dawna bezskutecznie przez policję.
Około godziny szóstej wieczorem lord Lister opuścił okręt, aby na motorowej łodzi przedostać się na pokład niemieckiego okrętu.
Pasażerowie z odkrytymi głowami ścigali wzrokiem oddalającą się łódź, kobiety powiewały chusteczkami.


∗             ∗

Gdy okręt „Rotterdam“ zawinął do portu w Neapolu, pierwsza powitała go szalupa policyjna.
Oficer żandarmerii oraz dwunastu detektywów zbliżyli się do kapitana:
— Otrzymaliśmy wiadomość od policji londyńskiej — rzekł — że na pańskim okręcie ukrywa się niebezpieczny bandyta, włamywacz lord Lister. Jestem upoważniony do sprawdzenia papierów wszystkich pasażerów.
Przeprowadzono dokładną rewizję. Przejrzano paszporty wszystkich podróżnych, nie wyłączając pana Müllera i jego żony. Jedyną osobą, nie posiadającą papierów w należytym porządku, był detektyw francuski Margott.
— Wydaje mi się pan mocno podejrzany — rzekł do niego Włoch.
— Niech pan nie mówi głupstw — odparł detektyw. — Znalazłem się tu na rozkaz mego rządu, celem roztoczenia obserwacji nad księciem von Plessenheim, podejrzanym o szpiegostwo. Na nieszczęście popełniliśmy błąd. Ten, którego uważałem za księcia, jest zwykłym sobie panem Müllerem, zaś książę von Plessenheim wczoraj opuścił okręt.
— Kto taki?
— Powiedziałem to panu przed chwilą. Książę von Plessenheim i jego adjutant.
Włochowi jednak ta historia nie wydała się tak prosta.
— Mam wrażenie, że ptaszek wymknął się nam z potrzasku. Może uda mi się skomunikować z policją londyńską, aby zatrzymała go przy wysiadaniu w Hamburgu.
— Spowoduje pan tylko cały szereg kłopotów. Co do mnie jestem święcie przekonany, że to był autentyczny książę von Plessenheim. Spójrz pan, jaki order otrzymałem od niego.
— Może i pan ma rację, kapitanie. W każdym razie muszę zaaresztować detektywa francuskiego, ponieważ nie ma on przy sobie żadnych dokumentów.
— Wydaje mi się jednak — odparł śmiejąc się Margott, — że sam fakt nieposiadania żadnych dokumentów świadczy o tym, iż jestem detektywem.
— Może i pan ma rację — ale muszę pana zatrzymać, aż do chwili, gdy policja francuska potwierdzi pańską identyczność.
W ten sposób zamiast Rafflesa agent policji włosklej zaaresztował agenta francuskiego.


∗             ∗

Zadowolenie odmalowało się na twarzy inspektora policji londyńskiej Baxtera.
Marholm, jego sekretarz, obserwował go bacznie. Szef Scotland Yardu skończył właśnie telegram i zagwizdał wesoło.
— Nareszcie wpadnie w moje ręce — szepnął do siebie.
— Kto? Może nasz przyjaciel Raffles?
— Goddam! — zaklął Baxter. — Cóż cię to u licha obchodzi?
Marholm zamilkł obrażony. Zapalił fajkę. Baxter zdenerwował go już poprzednio, dając mu robotę, która już od paru dni powinna była być wykończona.
Marholm wiedział o tym, że Baxter nie znosi dymu tytoniowego. Nie liczył się z tym i oświadczył mu oddawna, że siedzenie przez kilka godzin w biurze bez palenia wydaje mu się nieprawdopodobieństwem.
— Rzuć już do licha tę swoją fajkę, — wybuchnął wreszcie inspektor. — Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia. Sprawdź w rozkładzie jazdy, kiedy odchodzi pociąg do Cuxhaven.
— Czy masz zamiar wyjechać?
— Tak... Będziesz mi towarzyszył wraz z kilku agentami.
— Do Niemiec?
— Tak. Musimy się śpieszyć, aby ten łotr nie wymknął się z naszych rąk.
— Łotr? Nie przypominam sobie, aby ostatnio popełniono w Anglii jakieś ciekawsze przestępstwo?
Zajrzał do rozkładu jazdy.
— Pociąg odchodzi o 6-ej rano. Idzie prosto do portu.
— Zawiadom detektywa Thompsona i Schmidta, żeby się przygotowali do podróży i stawili się w biurze o godzinie 5-ej rano.
— Czy mógłbym się jednak dowiedzieć, o co idzie?
— Słuchaj rozkazu i nie rezonuj! — krzyknął Baxter wściekły.
— Nie pytam jako podległy funkcjonriusz, lecz jako współpracownik, który niejednokrotnie udzielał panu dobrych rad, panie inspektorze.
— Nie potrzeba mi teraz twoich rad. Nie przypominam sobie zresztą, abym kiedykolwiek otrzymał od ciebie prawdziwie dobrą radę. Byłem głupi, że....
— To prawda — odparł Marholm śmiejąc się.
Baxter, Marholm, Thompson i Schmidt wyjechali z Londynu pociągiem, który wyruszył o godzinie 6-ej w kierunku portu. Jedynie inspektor policji znał cel wyprawy. Zarówno w pociągu jak i na statku unikał rozmowy na ten temat. W Cuxhaven w porcie udali się natychmiast do przystani, do której przybijały okręty Śródziemnomorskie.
— Jestem naprawdę ciekawy — rzekł Marholm po cichu do sierżanta Thompsona — kogo my tu oczekujemy?