Strona:PL Lord Lister -12- Podróż poślubna.pdf/12

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem Baxter porozumiał się z komisarzem policji hamburskiej i poczynił wszelkie potrzebne kroki do uzyskania nakazu aresztowania.
Komisarz wysłał natychmiast do portu dwudziestu swych ludzi. Ustawili się w szpaler w momencie, gdy pilot ciągnął za sobą oczekiwany okręt.
— Uwaga! — rzekł komisarz policji hamburskiej. — Okręt wciągnął na maszt oprócz flagi narodowej jeszcze flagę jakiegoś księstwa. Prawdopodobnie sam książę znajduje się na pokładzie.
Zaledwie przerzucono kładkę z okrętu na stały ląd, agenci policji pod wodzą inspektora Baxtera udali się na pokład i zwrócili się do zdziwionego kapitana.
— Proszę nam wskazać nazwiska pasażerów, którzy przesiedli się na morzu Śródziemnym z pokładu „Rotterdamu“ na pański okręt.
Kapitan spojrzał nań ze zdziwieniem.
— Nie ma pan prawdopodobnie na myśli Jego Wysokości księcia von Plessenheim?
— Nie — odparł Baxter. — Idzie tu o jednego z największych przestępców, jakich wydała ostatnio nasza ziemia. A mianowicie o niejakiego Johna C. Rafflesa.
— Niestety — odparł kapitan. — Na pokład mego okrętu przesiadł się jedynie książę ze swym adiutantem.
Pasażerowie zatrzymani przed samym wylądowaniem poczęli zdradzać zniecierpliwienie.
Ponieważ kapitan nie chciał zezwolić na zrewidowanie okrętu, Baxter, chcąc nie chcąc, musiał wrócić na ląd i ulokował się tuż przy zejściu z pomostu. Pierwsi zeszli stewardzi z bagażami. Po nich dopiero posypali się pasażerowie. Jednym z ostatnich był John Raffles w reprezentacyjnym mundurze księcia, Von Plessenheim. Baxter zadrżał. Mimo paradnego uniformu rozpoznał swą ofiarę. Serce biło w nim jak młotem. Nareszcie miał go prawie w swym ręku. Ucieczka była niemożliwa. Pomost był tak wąski, że pasażerowie szli gęsiego. Baxter zaś i jego ludzie stali akurat u jego wylotu. Za nimi umieścił się komisarz policji hamburskiej z dwunastu agentami.
— No, no — rzekł Baxter cicho, zwracając się do Marholma. — Schwytaliśmy również i jego wspólnika, poszukiwanego od dawna Branda. Świetny połów!
— Nie rób pan szaleństw — szepnął Marholm. — Ostrzegam pana. Skąd wiadomo, że ten człowiek jest naprawdę Rafflesem?
— Wszelka omyłka jest wykluczona — odparł Baxter — To z pewnością on. Zaraz przystąpię do zaaresztowania go.
Tajemniczy Nieznajomy zszedł właśnie z pomostu i znajdował się w odległości wyciągniętego ramienia od Baxtera.
— Johnie Raffles, w Imieniu Prawa zatrzymuję pana! — rzekł Baxter, zbliżając się do człowieka w mundurze.
Komisarz policji hamburskiej spojrzał ze zdziwieniem na swego angielskiego kolegę. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć.
W tej samej chwili dał się słyszeć donośny dźwięczny głos Rafflesa.
— Żołnierze, zatrzymajcie tego człowieka! Znieważył mnie!
Zanim Baxter zdążył wypowiedzieć słowo, silne pięści znajdującego się w porcie plutonu żołnierzy spadły na jego ramiona.
— Dopuścił się pan ciężkiej obrazy księcia — rzekł komisarz policji hamburskiej do Baxtera, popierając stanowisko żołnierzy. — Zatrzymuję pana.
— Zostaw mnie pan w spokoju — zawył Baxter, — napróżno starając się uniknąć pięści policji hamburskiej.
— Panie komisarzu — odezwał się książę. — Jest to niesłychany skandal, że znalazł się ktoś, kto ośmielił się przeszkodzić mi w wysiadaniu na ląd. Omyłka w danym wypadku jest wykluczona. Można mnie odróżnić od gromady cywilów: noszę na sobie mundur generalski.
Komisarz począł gęsto się tłomaczyć, na co książę odpowiedział niedbałym ruchem ręki.
— Zabrać stąd tego człowieka — zakomenderował komisarz, wskazując na Baxtera.
— On przecież jest Rafflesem! — krzyczał rozpaczliwie Baxter, czyniąc próżne wysiłki, aby się wyswobodzić.
— Jeśli nie będziesz zachowywał się spokojnie, zbijemy cię tak, że będziesz szukał na podłodze trzonowych zębów.
— Możesz być szczęśliwy, że generał okazał się wobec ciebie łaskawym — rzekł inny. — Nie wiesz prawdopodobnie, że każdy wojskowy w obronie swego honoru miałby prawo użyć broni. Ubiłby cię jak psa. Jesteś widocznie zupełnie pijany.
Baxtera zaprowadzono do komisariatu policji. Marholm wrócił do swych kolegów.
— Przyjaciele! — rzekł Marholm. — Dawno się tak nie uśmiałem jak dziś... Cóż za nadzwyczajna historia: Baxter zbity na kwaśne jabłko przez agentów policji. Musiałem przyzywać na pomoc całą moją przyjaźń dla tego człowieka, aby nie śmiać się prosto w głos. Zobaczycie, że z tego powstanie jakieś powikłanie dyplomatyczne. W Niemczech bowiem człowiek noszący mundur jest czymś w rodzaju nietykalnej świętości. Wszystko staje na baczność przed samym uniformem. Jestem wielce ciekaw, czy człowiek ten jest istotnie księciem von Plessenheim, czy też Johnem Rafflesem.
Udali się na stację, aby przyjrzyć się odjazdowi księcia. Zaofiarowano mu specjalny wóz salonowy i wojsko oddawało mu honory, należne członkowi rodziny panującej.
Dopiero nazajutrz wypuszczono Baxtera. Sprawiły to liczne wymiany depesz pomiędzy Hamburgiem, Cuxhaven i Londynem. Baxter wypuszczony na wolność natychmiast rozpoczął od kłótni z Marholmem.
— Jeżeli w dalszym ciągu będziesz spoglądał na mnie ironicznym wzrokiem, połamię ci kości! — rzekł.
— Któżby śmiał spoglądać na pana ironicznie? — odparł Marholm. — Ulega pan dziwnym halucynacjom. Wczoraj pomylił pan księcia von Plessenheima z Rafflesem, dziś wziął pan moją ponurą minę za ironiczny uśmiech...
— Chciałbym jednak coś wam zakomunikować — rzekł Baxter łagodniej. — Pomimo mej przykrej sytuacji, dowiedziałem się w więzieniu bardzo wielu, ciekawych rzeczy. Przede wszystkim tego, że podwładny, przemawiając do swego zwierzchnika, musi stanąć na baczność. Powtóre, że nie wolno mu nic powiedzieć poza tak i nie. Mam zamiar zaprowadzić teraz w Scotland Yardzie ten nowy system i mam wrażenie, że Londyn przyjmie tę inowację z radością. Jedna rzecz tylko jest fatalna — to jedzenie Jestem głodny jak wilk.
To mówiąc udał się z Marholmem do niewielkiej restauracji.